Szerpowie Nadziei dotarli do tatrzańskich celów. "Jestem szczęśliwy" (zdjęcia)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Kasprowy Wierch, Kościelec, Morskie Oko i Murowaniec, to tylko część celów jakie obrali wolontariusze ze swoimi skarbami, czyli osobami niepełnosprawnymi, które poprowadzili, lub wnieśli w Tatry.

- Jestem szczęśliwy - mówił Marcin z porażeniem mózgowym, który dzięki wolontariuszom Szerpowie Nadziei dotarł na szczyt Kasprowego wierchu. Marcin zapowiada jednak, że to nie koniec, w planach jest zdobycie Rysów.

Część osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi wymagała asekuracji, trzymania za rękę i zachęcania. Więcej fizycznego wysiłku musieli włożyć wolontariusze, którzy pomagali na szczyt dostać się osobom z niepełnosprawnością ruchową. W specjalnych wózkach byli wręcz wnoszeni.

- Ten uśmiech, to największa zapłata - mówi jeden z Szerpów Nadziei na szczycie Kasprowego Wierchu wskazując na rozpromienioną twarz swojego podopiecznego.

Szerpowie Nadziei to ludzie, który miłują góry i chcą pomóc osobom niepełnosprawnym zobaczyć miejsca, których bez pomocy innych nie mają szans zobaczyć. Wszystko zaczęło się w zeszłym roku od poruszającego się na wózku Marcina, który postanowił nie tylko przejechać drogę z Helu do Zakopanego, ale także wejść na Giewont.

- Marcin, to super facet, który postanowił na wózku przejechać z Helu na Giewont. Poinformował w mediach społecznościowych, że chce wejść na Giewont. Udało nam się zmontować ekipę. Udało się - wspomina Krzysztof Sobczyk harcmistrz i organizator akcji Szerpowie Nadziei. - To od Maćka się wszystko zaczęło. Nazywamy go skarbem 001. To nasz pierwszy skarb - dodaje.

1 września - Szerpowie Nadziei z Maćkiem weszli na Rysy. - Spadł śnieg, całą akcja trwałą 14 godzin. Wykorzystywaliśmy techniki asekuracyjne, bo nie mogliśmy sobie pozwolić na żaden błąd - zaznacza Krzysztof Sobczyk.

Akcja w tym roku bije rekordy zarówno pod względem ilości zgłoszeń od wolontariuszy, których było ponad 800, jak również osób niepełnosprawnych, które chcą się dostać na szlaki w Tatry. - Po godzinie mieliśmy też tak dużo naszych skarbów, że trzeba było zamknąć listę - informuje Marta Mazur - Sokołowska. - Nasza praca, to w 100% wolontariat. Nikt na tym nie zarabia - dodaje.

ms/
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama