Ratownicy GOPR pomogli wydobyć grotołaza z głębokości 1000 m

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Sześciu ratowników Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego specjalizujących się w ratownictwie jaskiniowym pomogło w akcji ratunkowej grotołaza, który na głębokości 1 km pod ziemią rozchorował się i niezbędna była pomoc przy jego wydobyciu. W akcji ratunkowej udział brali ratownicy z różnych krajów, a o przebiegu akcji opowiedział nam Jerzy Siodłak, naczelnik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Amerykanin Mark Dickey, 40-letni speleolog podczas eksploracji w tureckiej jaskini Morca rozchorował się i dostał krwotoku z przewodu pokarmowego. Z pomocą ruszyli ratownicy jaskiniowi z kilku krajów, bowiem Amerykanin nie był w stanie samodzielnie wydostać się na powierzchnię.

- Zadanie ratownicze zostało rozpisane na 7 części. Te siedem odcinków było obsługiwane przez ratowników z różnych krajów. Polakom przypadł odcinek od minus 500 m do minus 360 m tej jaskini, gdzie przejęli opiekę nad Amerykaninem - informuje Jerzy Siodłak, naczelnik Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Wydobycie chorego speleologa dodatkowo utrudniały ciasne przejścia w jaskini. - To nie była 1000-metrowa dziura w ziemi, tylko system jaskiniowy, który był bardzo skomplikowany. Są to odcinki pionowe studni podziemnych, ale też korytarze poziome i ciasne meandry oraz zaciski stanowiące największe problemy jeśli chodzi o akcję ratunkową i przeciąganie poszkodowanego amerykanina na noszach jaskiniowych, które są elastyczne, ale nie jest to konstrukcja zupełnie wiotka - zaznacza Jerzy Siodłak.

Łącznie w akcji ratunkowej udział brało 200 ratowników pod ziemią i blisko drugie tyle na powierzchni. - Wszystko przebiegało bardzo sprawnie, co nie oznacza, że bez problemów. Ogrom tej jaskini też wymagał dużego zaangażowania. Nasi koledzy z Polski najpierw uczestniczyli w transporcie sprzętu, bo zabrali m.in. radiołączność. Uczestniczyli także w transporcie poszkodowanego Amerykanina. Zakładano początkowo, że po doprowadzeniu do dobrego stanu zdrowia i wzmocnieniu go, będzie sam mógł się poruszać przy asyście ratowników, ale to do końca nie wyszło. Musiał być transportowany w noszach jaskiniowych. Tym bardziej te niecałe 60 godz. akcji ratunkowej, to wynik godny poszanowania i uznania dla ratowników. To był wyścig z czasem - opisuje akcję ratowniczą Jerzy Siodłak. - Początkowo ekipa z Polski zakładała 19-tu chętnych ratowników do wyjazdu, ale skurczyła się ze względów logistycznych w tej pierwszej fazie do sześciu. Okazało się, że ta sześcioosobowa ekipa plus ekipy z innych krajów wystarczyły , żeby pozytywnie zakończyć tą akcję ratunkową - dodaje.

Polscy ratownicy GOPR już dzisiaj powinni wrócić do kraju.

ms/
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama