Trwa Redyk Karpacki 2013. Bacowie dotarli do Ukrainy (zdjęcia)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Bacowie polscy i ukraińscy idą przez Ukrainę. Redyk dotarł na Wierchowinę (Vyrhovyna). Na polanie Zapidok nad Górnym Jasienowem u stóp Pisanego Kamienia odbyło się "Połonińskie Lato", czyli huculska impreza folklorystyczna związana z tradycją chodu połonińskiego.

W programie pasterskiego święta przewidziano wiele atrakcji – począwszy od uroczystego zapalenia watry, przez koncerty i konkursy, aż po wystawy i kiermasze huculskich wyrobów. Tradycyjnie każda wieś wierchowińskiego rejonu przedstawiła swoich najlepszych muzyków, twórców i produkty regionalne. Od rana przybywali mieszkańcy Zachodniej Ukrainy, szczególnie z regionu Stanisławowa (Ivanofrankivsk), Kołomyi i Lwowa i z wiosek rejonu Wierchowiny.

Gospodarzami wydarzenia była społeczność Wierchowiny. Na polanie w samo południe zeszło się około 10 tysięcy ludzi. Na scenie stanęli przedstawiciele władz samorządowych, m.in. zastępca mera Stanisławowa, starosta Wierchowiny, starosta Kołomyi, prezydent Centrum Integracji Europejskiej, działacze społeczności huculskiej, wicekonsul RP we Lwowie, wicestarosta Powiatu Tatrzańskiego, bacowie z Ukrainy i Polski.

opr.s/

Relacja Adama Kitkowskiego:

16 czerwca 2013 roku. Nocowaliśmy w Worochcie w hotelu „Worochta Luxe”. Zjedliśmy śniadanie i wyruszamy do Wierchowiny – celu naszej podróży. Jedziemy górską drogą, pytamy co chwilę o kierunek do Jasionowego Górnego (Jasensky Vyrhovnyj). Przygodni ludzie potwierdzają kierunek jazdy, ale nie wiedzą jaka tam będzie impreza. Jedziemy oficjalną delegacją Powiatu Tatrzańskiego – Andrzej Skupień, wicestarosta powiatu, Jan Gąsienica -Walczak, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, Adam Kitkowski, koordynator regionalny projektu „Redyk Karpacki” i Bronisław Gąsienica-Makowski, kierowca. Zostaliśmy zaproszeni na „Połonińskie Lato”, które odbywa się od wielu lat na Wierchowinie w Karpatach Wschodnich. Jesteśmy na rogatkach niewielkiego miasteczka, które żyje swoim „niedzielnym rytmem”. Dojeżdżamy do centrum, już policja zatrzymuje samochody i kieruje na parkingi. Wysiadamy, dalej trzeba iść pieszo, nieco pod górę. Zewsząd ogarnia nas tłum przybyszów. Po obu stronach drogi stragany, kramy, stoiska – sprzedający zapraszają do siebie. Absolutny jarmark wschodu – serdaki, koszule, wianki, miód, świeże grzyby!, chustki, makaty, korale, lizaki, … itd. - Państwo z Polski? – pyta starsza pani w chustce i sandałkach. Tak z Polski, też z gór, z Tatr, a dokładnie z Zakopanego. - Tak też myślała, ja była w Zakopanom z wycieczko, wasze odzienie bardzo ładne i w Czięstohowi też my byli, pokłonić się Matce Boskoj – mówi kobiecina z przejęciem.

Ścieżka wiedzie pod górę, sapiemy wszyscy dookoła. Idziemy przez lasek na polanę. Już słychać muzykę, a za chwilę słyszymy znany głos. To Piotr Kohut, baca z Beskidów „reklamuje” projekt „Redyk Karpacki – Transhumance”. Mówi jak zwykle spokojnie i z przekonaniem. Obok niego stoi Vasyl Hryhorak, który pochodzi z Krasnoillyi na Wierchowinie, i z którym Piotr wędruje ze stadem owiec przez Ukrainę.

Cała polana, tysiące ludzi, słuchają pasterza, co na pamiątkę wołoskiego przejścia „łukiem Karpat” idzie z owcami z Rumunii do Czech. Brawa …, krótka huculska melodia i głos zabiera wicestarosta Powiatu Tatrzańskiego – Andrzej Skupień. – Chcę Państwu przekazać życzenia wszystkiego dobrego od górali tatrzańskich i mieszkańców Podhala. My górale karpaccy zawsze czuliśmy wspólnotę ludzi gór i pasterskich korzeni. Przedstawicielom samorządów dziękuję za włączenie się w projekt „Redyk Karpacki”. Młoda dziewczyna, Alina Czirikova tłumaczy na ukraiński. Rozlegają się brawa.

Festyn trwa w najlepsze. Niedziela w Karpatach Wschodnich na Ukrainie stoi pod znakiem pasterskiego spotkania Hucułów, mieszkańców powiatu Kołomyja, Stanisławów, Stryj, Wierchowina. Jest to impreza regionalna z występami muzycznymi, spotkaniami twórców ludowych. Pogoda sprzyja, od rana świeci słońce i rozkłada ciepłe promienie na zielonych połoninach. Przypominam sobie przedwojenne fotografie z Worochty i Jaremczy, które przed nami rozkładała babcia Janina.

Pod sceną rozsiadły się małe dzieci. Wychodzę bacy Piotrowi naprzeciw, witamy się serdecznie, nie widzieliśmy się trzy tygodnie. Jak się czujesz Piotrze ? - pytam kurtuazyjnie przyjaciela, z którym szedłem „odcinek” w Rumunii. – Dobrze, nawet mnie nic nie boli - uśmiecha się jak zwykle „oszczędnie”. Proszę do pamiątkowego zdjęcia – ustawiam górali z Karpat - z Beskidów, Tatr, Czarnochory. Ale będzie za sto lat pamiątka !!!

Huculski zespół taneczny oplata stos drewna na środku polany. Za chwilę barczysty góral – wygląda jak „szaman” – zapali watrę. Jest to symbol wspólnoty, znany w całych Karpatach.

Podchodzi do nas czerstwy, uśmiechnięty staruszek i pyta po ukraińsku – Wy przyjechaliście z Polski? Tak z Polski, z Zakopanego. - A ja byłem w Polsce sześć razy, szczególnie w Łodzi u prof. Witkowskiego. A dlaczego właśnie tam? – pytam staruszka ubranego w strój huculski.

- Bo profesor zajmował się badaniem kultury huculskiej. Rozmawiamy dłuższą chwilę, pytam gdzie mieszka i co robi obecnie. – Mieszkam niedaleko stąd, we wiosce Jabłunica, mam już 78 lat i teraz prowadzę małe muzeum.

Wchodzimy do szałasu, który jest jednym z kilku stojących na polanie, całą naszą delegacją. Z nami są też Wicekonsul RP we Lwowie – Joanna Wasiak, Dyrektor Centrum Integracji Europejskiej – Gennadij Mykytka, działacz Związku Podhalan i regionalista z Beskidów Władysław Motyka, baca z Ochotnicy – Jarek Gacek, baca z Beskidów – Józek Michałek. Wita nas wójt Jabłunicy Pietro Pietrowicz. Ubrany w stój huculski (dwa pasy skrzyżowane na piersiach świadczą o jego wójtowskim stanowisku). Koszula wyszywana ozdobnym huculskim wzorem. Zaprasza do stołu i proponuje toast palinką. Spoglądam na pięknie zastawiony stół, a po chwili na ściany, na których wiszą wyroby rękodzielnicze i … święte obrazy. Korzystamy ze smakołyków kuchni ukraińskiej, a w zasadzie górali karpackich. Są pierożki, gołąbki, grzybki, sery, chlebki podpłomykowe, papryka marynowana. Biesiada się „rozkręca”. Pytam czy jest żonaty, ile ma dzieci.- Odpowiada z uśmiechem, że już jest dziadkiem, ma wnuczkę. – Co jest dla Was górali huculskich najważniejsze? - Oczywiście praca i swoboda życia – odpowiada bez namysłu. I dodaje po chwili - chcemy czerpać z pasterskiej tradycji i kultywować zwyczaje znane w Karpatach, tak robili nasi ojcowie.

Gospodynie podają gotowaną kukurydzę zabielaną śmietaną. To jest oczywiście sławetna mamałyga, dobre, delikatne danie rumuńskie. Wymawiamy się od „obżarstwa”, ale gospodarze – ludzie gościnni nad wyraz – namawiają.

Idę „rozprostować kości” i zaczerpnąć powietrza. Ku mojemu zaskoczeniu, tuz przy szałasie starszy jegomość rozpalił ogień i na trójnogu zawiesił żeliwny kociołek. A w nim „biały kleik”, domyślam się, że jest to żętyca. Dziadku, a ile wy macie lat? Dopiro u mnie 82 roki – uśmiecha się szeroko. Nie chce mi się wierzyć, dałbym mu najwyżej 70-tkę.

Zaglądam za szałas. A tam przy długim stole siedzi chyba cała wieś. Taka gromadzka wspólnota. Przypominam sobie dzieciństwo i sobotnie spotkania rodziny mojego ojca. Było podobnie – skromnie, ale wspólnie. To jest - niestety! - wartość przemijająca. Ludzie dziś bardziej się dzielą, są osobno, nie rozmawiają familiarnie.

Czas wracać do domu. Idziemy w dół do samochodu, słychać ze sceny ludową muzykę. - Zabawa taneczna będzie wieczorem – mówi Alina. Niestety nie możemy zostać. Grupa z Koniakowa zostaje do jutra. Jeszcze po drodze chcemy kupić coś pamiątkowego do domu, a może „coś” na drogę… Przy straganach duży ruch. Będziemy znowu jechać ok. 700 kilometrów. Może kiedyś tu wrócę, może? Tyle wrażeń, tyle doświadczeń. Jak na pierwszy pobyt w Karpatach Wschodnich, to naprawdę dość dużo. Jeśli nie byliście w tej części Karpat – to polecam.

I tak spotkanie z Redykiem zawsze jest wyjątkowym przeżyciem.

Ciekawe jak będzie w Polsce?....

Adam Kitkowski
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama