Redyk Karpacki na Spiszu. Łapsze Górne - między przeszłością a przyszłością toczy się normalne życie (zdjęcia)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

- Jak zwykle pilnowałem w nocy ognia. Rosa wygoniła mnie do namiotu, ale nie chciałem „rozbijać” swojego domku po ciemku, więc zdecydowałem się na kilka godzin snu w aucie redykowym. Jakże to przydatne urządzenie w czasie wędrówki przez Karpaty - wozimy nim jedzenie, odzienie, drewno na ognisko, namiot, wodę, a nawet ważnych gości - opisuje swoje wrażenia z wędrówki Łukiem Karpat Adam Kitkowski.

Rano, ok. 5.00 pobudka i rutynowe czynności. Owce w nocy były trochę niespokojne, spały nad ranem, a teraz chętnie już by poszły. Za pół godziny wyruszamy – oznajmia Piotr. Idziemy dziś do Łapsz Górnych, do Kazimierza Furczonia, który zaprosił „cały świat” do bacówki Nowiny w Pieninach. Autem pojedzie Józek Michałek, Jarek Gacek poprowadzi nas w dół do wsi, a potem przejmie Redyk sołtys Frydmana. Jak zwykle zbieram się ostatni, muszę zgasić ogień, ale teraz piję herbatę – lubię ten napój o każdej porze dnia. Ciekawe co pili Wołosi ? Może też angielską herbatę, ale o piątej rano ! – śmieję się w duchu. Moi towarzysze pasterskiej wędrówki wolą raczej kawę. A w ciągu dnia uwielbiamy wodę!! ! – bez niej byłoby ciężko w te upalne dni. Nie pamiętam takich upałów, do 30 stopni bywało, np. w sierpniu 1984. Mój kolega Andrzej, sąsiad z Kasprusi przejrzał historię temperatur pod Tatrami. – Słuchaj Adam, tylko w 1921 roku było cieplej, 34,1 st. Celsjusza.

Schodzimy szlakiem dość stromym w stronę gorczańskiej wioski Szlembark. Owce „przelatują” ten odcinek bez problemu. Ciekawostka – do tej pory raz albo dwa przytrafiła się im „kulawka”. Jest przyjemny letni poranek i niesamowite widoki na całe Tatry. Józek fotografuje i cmoka z radości, że taka gratka. Ja robię to samo – mam jeszcze aparat na kliszę, przyzwyczaiłem się do takiego sprzętu przez prawie 50 lat. Piotr zarządza przepaskę. Już widać wioskę. Przypominam historię Spisza (świadomie używam gwarowej formy, a nie oficjalnej Spiszu). Dla pasterzy historia regionów, przez które przechodzą ze stadami, to rzecz ważna. Dawniej oni byli pocztylionami, piewcami legend i zwiastunami nowin. Przenosili współczesnych sobie w świat przodków – pieśnią i muzyką, opowieścią i tańcem. Tak powstała bogata kultura pasterska, która – w dobie mediów elektronicznych – prawie nie istnieje. Szkoda, że dziś informacji nie towarzyszy refleksja czy sztuka.

- Czy dobra trawa w tej okolicy? – pytam pasterzy z Rumunii. – Forte bine (bardzo dobra) – odpowiada Wasili. Rozwijam opowieść, nawet owce zasłuchały się i spokojnie przeżuwają najlepsze źdźbła trawy. Dursztyn, Frydman, Czorsztyn – nazwy pochodzenia niemieckiego, wynikające z osadnictwa w średniowieczu. Królowie polscy zapraszali mieszkańców Europy Zachodniej, by się tu osiedlali. Dawne czasy, ale świadectwa zostały. Tam było przeludnienie, a tu hordy tureckie pustoszyły wioski. Niedaleko stąd stoją dwa zamki – Czorsztyn i Dunajec, popularnie zwany Niedzica. W tym pierwszym starostą spiskim był, m. in. Zawisza Czarny, z tego zamku wyruszał na wojnę z Turcją w 1444 roku syn Władysława Jagiełły – także Władysław, po śmierci nazwany Warneńczykiem. W drugim mieszkali panowie węgierscy i polscy, np. Salomonowie czy Łascy. Przegradzała je rzeka Dunajec, która dziś „rozlała się” wielkim zalewem. Redyk zatem „budzi” narodową przeszłość, nie tylko tę regionalną, pasterską. Stoją dwa świadectwa dawnej świetności na tle Pienin – gór niewielkich, ale urokliwych. W ten pejzaż wpisały się stada owiec, Redyk ten pejzaż tylko uszlachetnia.

Wchodzimy do Dębna Podhalańskiego, małej wioski góralskiej, z drewnianym kościółkiem. Ale jest to jeden z najwspanialszych zabytków Polski (wpisany na światową listę dziedzictwa), w środku jest polichromia, która bez renowacji istnieje ponad 600 lat. Tu jest najstarsze malowidło sztalugowe na ziemiach polskich. Tu zachowały się chorągwie z Bitwy pod Wiedniem. Kościółek odwiedził Jan III Sobieski. Nie mamy czasu na zwiedzanie, ale opowiadam naszym karpackim pasterzom co tam jest w środku. Są pod wrażeniem.- Nikt tego dobra nie pilnuje – dziwi się Wasyl. - Pilnuje system alarmowy i Stwórca – odpowiadam nabożnie. – A to dobrze, bo to jest cenne – potakuje głową huculski pasterz.

Idziemy wałami przeciwpowodziowymi, prowadzi nas dzisiaj Jan Noworolski, sołtys z Frydmana. Przekraczamy most na Białce – redyk wkracza na Spisz. Jan jest na urzędzie już 20 lat. – Jestem najstarszy stażem w całej okolicy, już piątą kadencję – mówi z dumą. – Tu dziś żyje się skromnie, a wcześniej też było ciężko. Co trzecia chałupa, to są emigranci, większość wyjechała do Ameryki, z tych kawałków pola – pokazuje na okolicę – nikt nie wyżyje. Ci co zostali w większości koszą sami, nie mają środków na wynajęcie maszyn. Ja mam z dzierżawą 10 ha pola. Jestem wdowcem od 2 lat, syn w Ameryce, córka jest listonoszem tu na miejscu. Rozstajemy się z sołtysem na skraju lasu. Musimy odpocząć, czas na małe co nieco, a nasz kierdel też chętnie coś zje i odpocznie. Ściskamy dłoń górala, który skrócił nam dzisiaj drogę o kilka kilometrów, gdyż szliśmy miedzami, między polami uprawnymi.

W lesie napotykamy trzy razy potok - korzystamy z tego skwapliwie, zawsze warto napoić owce i przepędzić je przez wodę, trochę się „odświeżą”. Mokra wełna szybko wysycha w słońcu. Dzisiejszego dnia owce zrobiły to samo pod Dębnem. Napotykamy po obu stronach krzewy z malinami. Pierwszy skorzystał z daru natury Wasyl – on dzisiaj pości, jak zwykle we środę.

Jeszcze kilka minut i dochodzimy do dużej polany. Na spotkanie wychodzi nam rolnik z Dursztyna – Józef Sowa. On będzie nam towarzyszył do samych Łapsz. – Pan Bóg z Wami – słyszymy staropolskie powitanie. Dochodzimy do bacówki Andrzeja Zubka. Bacy nie ma, witają nas juhasi – Jan i Józef . Właśnie kończą mycie szałasu i drewnianych naczyń po dojeniu owiec.- Kielo mocie łowiec – pyta Piotr. – Pińset, telo belo do dziś rania – śmieje się Jan, który tu juhasi drugi sezon. Słyseli my, ze idziecie od Rumunije. A kielo wy mocie w kerdlu? Ino trzista, no i trzi psy – odpowiada baca rodem z Koniakowa. – Moze sie napijycie zentycy? – pyta drugi juhas. - A jak mocie, to cymu ni – decyduje za wszystkich nasz „szef”.

Na nas już czas. Owce ruszyły z urbarowskiego lasu i stworzyły kolarski wachlarzyk, który sumie pod górę. Teraz widać, że nasze stado jest dość liczne. Co chwilę strzygą uszami z żółtymi kolczykami. - Jesce 2,5 km do Durśtyna - oznajmia nasz przewodnik, który gazduje na 7 swoich i 5 dzierżawionych hektarach. Hoduje mleczne krowy. - Dali zaś będzie w słonku pod górę – oznajmia jednoznacznie. – Jak bedzie trza to stoniemy i se pośpimy – mówi baca Piotr. Owce doskonale wiedzą kiedy trzeba uciec w cień i przeczekać spiekotę. Wiemy nie od dziś, że instynkt zwierząt lepiej im podpowiada, niż nasze uczone książki. Na horyzoncie widać bacówkę Kazka. Niestety „jednym susem” tego odcinka nie pokonamy. Idę szybciej, by powiadomić gości, że teraz zrobimy przerwę i przyjdziemy ze stadem pod wieczór. Kto ma ochotę, to zejdzie do Redyku, by powitać pasterzy.

Z daleka słychać góralską muzykę i dobry śpiew. Na kilka godzin zjechał „cały świat” i dobrze się bawi. Marszałkowie, starostowie, bacowie, gazdowie, radni gminy, przyjaciele i sąsiedzi Kazka, dziennikarze, mieszkańcy okolicznych wiosek. Gospodarzem jest Kazimierz Furczoń, prezes spółdzielni „Gazdowie”. Obecnie ma 53 lata i prawie 40 lat pracy przy owcach. – Tata mój Władysław podbacował w Jaworkach od 1946 roku. Bacowali i on i jego bracia, czyli moi stryjkowie w Bieszczadach. Potrafili z owcami wrócić na Spisz w dwa tygodnie. Ta bacówka na Nowinach powstała w 1974, pierwsza przeszła procedurę unijną. Ja lubię owce i pracę przy nich. To jest moje całe życie.

Kapela góralska gra polkę i podrywa gości do tańca. A pod lasem śpiewają czterej – już leciwi – gazdowie. Na Nowinach wesoły czas „rozsiadł się” na dobre. Kto umie ciężko pracować - tak jak górale – ten umie dobrze się bawić. Hej!

Adam Kitkowski
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama