O krok od samosądu na romskiej rodzinie. Wzmożone patrole na ulicach Limanowej

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Policyjne patrole na ulicach, agresja i smsy, nawołujące do odwetu na Romach - tak wyglądał w weekend krajobraz przy ul. Witosa w centrum Limanowej. W piątek w stolicy powiatu wybuchły zamieszki po kolejnym incydencie, którego jednym z bohaterów była znienawidzona na osiedlu romska rodzina. Policja musiała wezwać posiłki z Krakowa.

Zaczęło się od psa. Świadkowie zajścia utrzymują, że kobieta, która przechadzała się między blokami, obawiała się agresywnego czworonoga, puszczonego bez kagańca, kiedy jednak zwróciła uwagę jego romskiemu właścicielowi, miała usłyszeć wyzwiska.

Zaraz po incydencie na ulicę wyległo blisko stu agresywnych mężczyzn. Jak twierdzili, chcieli pomóc wzywającej pomocy kobiecie, krzyczeli, że zrobią w końcu porządek z Romami. Niektórzy mieli w rękach puste butelki.
- Ta rodzina od lat jest bardzo agresywna. Już nie można z nimi wytrzymać. Ciągle wszczynają awantury. Dlatego postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Bo policja i władze miasta nic z tym nie robią - mówił „Gazecie Wyborczej” jeden z uczestników zajścia. - Dołączyło do nas kilku Romów, którzy również mają dość tych, którzy psują im opinię.

Niewiele brakowało, a doszłoby do linczu rodziny, zabarykadowanej w mieszkaniu, na blok posypały się kamienie i butelki z benzyną. - Długo byśmy się nie obronili. Nie wiadomo, czy jeszcze żylibyśmy, gdyby nie szybka interwencja policji - mówi Krzysztof L, właściciel obleganego mieszkania.
Limanowska policja wezwała posiłki z Krakowa, jednak tarcze, hełmy i pałki tylko rozjuszyły uczestników zamieszek. Padały wyzwiska wobec policjantów, były próby przerwania kordonu. Dopiero ok. 2 w nocy rzęsisty deszcz ostudził nastroje.

Policja wylegitymowała kilkadziesiąt osób, od dziś rozpoczęło się składanie zeznań. W rozmowie z tvn24.pl podinsp. Krzysztof Raczek z limanowskiej policji zapowiada, że funkcjonariusze będą ścigać wszystkich, którzy wtedy naruszyli prawo. Na osiedlu pilnują wzmożone siły policji. Podinsp. Raczek informuje, że stale obecny jest tam jeden dodatkowy patrol. Wspomagają go też patrole z innych części miasta, które także pojawiają się na osiedlu. Jak mówi Raczek, policja chciałaby rozwiązać konflikt za pomocą mediacji, jednak na razie jest zbyt wcześnie, by mówić o szczegółach. - Potrzebujemy jeszcze kilka dni - dodaje. - Być może w mediację włączą się też władze miasta - mówi, zapowiadając jednak zero tolerancji dla agresywnych uczestników zajść.

Konflikt próbuje łagodzić również ks. Stanisław Opocki - krajowy duszpasterz Romów, z parafii w sąsiedniej Łososinie Górnej. - Przyznaję, że Romowie to nie jest łatwa społeczność, bo dotknął ich, z różnych przyczyn, problem wykluczenia. Już niejeden dotyczący ich konflikt udało mi się zażegnać. Wiem, że w tej konkretnej rodzinie, z powodu której doszło teraz do zamieszek, jest patologia. To wzbudza niechęć ze strony polskich sąsiadów. Ale nie można przecież stosować samosądu. Będę rozmawiał z obydwiema stronami. Wierzę, że uda się dojść do porozumienia - mówi „Gazecie Wyborczej”, podkreślając jednak, że potrzeba zaangażowania wszystkich zainteresowanych - tak samych skonfliktowanych, jak i lokalnych władz.

Nieporozumienia z tą konkretną rodziną romską trwają w Limanowej od lat. Rzutują jednak na stosunki obu społeczności - pisze „Polska Gazeta Krakowska”. - Chcemy normalnie żyć. Nasze skargi i prośby o przesiedlenie tej rodziny pozostają bez echa - żalą się mieszkańcy, którzy mówią, że problemy na osiedlu zaczęły się w momencie, gdy rodzina wprowadziła się do mieszkania komunalnego. - Jesteśmy obrzucani obelgami, zaczepiani, często dochodzi tu do bójek, których inicjatorami są członkowie tej rodziny - mówi mieszkaniec osiedla, dodając, że nie jest rasistą. - Gdyby polska rodzina zachowywała się tak samo, to też domagalibyśmy się jej przesiedlenia - zaznacza. Limanowianie przypominają, że rok temu agresywni Romowie zaatakowali innych mieszkańców osiedla siekierami. Konflikt łagodził wtedy bp Wiktor Skworc i na parę miesięcy zapanował spokój. Teraz spór wrócił ze zdwojoną siłą. Władze gminy twierdzą, że nie mogą przesiedlić agresywnej rodziny, bo nie ma mieszkania zastępczego, a nawet, gdyby było, to przesiedlenie tej rodziny w inne miejsce spotka się z protestem nowych sąsiadów. Tymczasem obecni grożą, że jeżeli nikt im nie pomoże, może dojść do samosądu…

p/

Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama