Pozytywni Ludzie. Matka-Polka

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Obraz przeciętnej matki-Polki mimo mód i nowych ekip rządowych nie zmienia się. W latach sześćdziesiątych matka-Polka była zabieganą, ale uroczą kobietą w szpilkach - ale i i z siatami w obu rękach, popularnie zwana "kurą" rasy domową. W czasach stanu wojennego to właśnie ona stała w kolejkach po papier toaletowy lub inne rarytasy i swoim tylko znanym sposobem zdobywała niedostępne w sklepach produkty.

Zmieniały się czasy i okoliczności, ale rola wciąż pozostawała ta sama: opiekunka ogniska domowego. Tak jest zresztą do dziś. "Miejska" matka-Polka z klasy średniej, aby utrzymać rodzinę także chodzi do pracy. W domu przebywa tylko wtedy gdy dzieci są małe lub mąż "siedzi" za granicą i przesyła pieniądze. Matka Polka ze wsi jest jak nikt zahartowana w życiowych bojach. W szpilkach paraduje od święta, bo nie ma na to czasu. Tak jak Teresa Mitela najlepsza gospodyni w okolicy. Ma 67 lat i dawno już odchowała dzieci. Jej dwie córki i syn mają już swoje pociechy. Teresa życie kojarzy z jednym słowem: "praca". To ona wypełniała czas od rana do wieczora. Teraz gospodyni i matka zwolniła tempo. Dzieci wyręczają ją niekiedy w polu, wnuki odwiedzają i przychodzą na pyszne pierogi, a Teresa mimo wszystko nigdy nie pozwala sobie na bezczynność. Poprosiłam o rozmowę Teresę Mitelę, bez wątpienia najlepszą gospodynię z małopolskiej wsi Minoga.

Czym różnią się dzisiejsze czasy dla matki Polki od minionych?

- Teraz jest trudniej i ciężej niż przed laty. Kiedyś było biedniej ale łatwiej się żyło. Dziś człowiek boi się brać pożyczkę, bo od razu procent. Dawniej za pożyczkę postawiliśmy dom. Wzięłam 50 milionów(starych ) złotych sprzedałam tytoń, który wcześniej posadziliśmy. Było z czego oddać i jeszcze zostało. Teraz młodzież studiuje ale co z tego skoro, nie ma pracy, nie ma za co się budować i nie ma też dzieci bo one też kosztują. Często młodzi muszą mieszkać kątem u rodziców lub teściów.

Więc jak pani sobie radzi?

- Renta. Gdyby nie to nigdy bym nie przeżyła. Niestety teraz nie opłaca się hodowla zwierząt. Miałam krowy, świnie. Zlikwidowali u nas na wsi skup mleka. Dawniej wstawało się o trzeciej rano. Mieliśmy pół morgi. Chowałam świniaki, nosiłam mleko. Córki chodziły do szkoły. W polu robiło się od rana do nocy. W sanatorium byłam dwa razy. Raz z mężem, potem sama, a tak to w moim życiu kościół, dom, robota.

Czym różni się wychowanie młodzieży od czasów pani młodości?

- Dziś mają dobrze. Córce lub synowi przypilnuję dzieci gdy oni tymczasem idą do pracy. Gdy byłam młoda musiałam sobie radzić sama. Nie raz musiałam iść z dzieckiem w pole. Teraz trzeba uważać na dzieci. Gdy idą do szkoły lub wracają trzeba pilnować, bo mnóstwo pijaków jeździ drogą. O wypadek nie trudno. Dawniej przeważnie nie było na nic pieniędzy. Wtedy dzieciaki szanowały co się kupiło. Do jedzenia przeważnie były lane kluski, jajeczka a teraz szyneczka, szkodliwa pizza. Zmieniło się nawet menu na droższe ale mniej zdrowe. Dawniej dzieci też bardziej szanowały ojca i matkę. Moje dzieciaki Małgosia, Jola i Andrzej wyszły na ludzi. Starałam się aby nie były nigdy głodne, aby miały zawsze wszystko świeże i ugotowane.

Co w wychowaniu dzieci jest najważniejsze?

- Trzeba dużo tłumaczyć dlaczego należy zachować się tak, a nie inaczej. Czasem decyzje dorosłych wydają się dziecku po prostu głupie. Na zabawach często dochodziło do bijatyk. Mówiliśmy synowi, że jeśli będzie się w nie wdawał może komuś zrobić krzywdę i zgnije w więzieniu. Tłumaczyliśmy, że nie mamy na tyle pieniędzy aby go wykupić. Usłuchał, zrozumiał i po imprezach wracał z nami do domu.

Co w Pani życiu było lub jest najtrudniejsze?

- Gdy byłam mała mamusia nagle zmarła na serce. Zostawiła ośmioro dzieci. W domu się nie przelewało. Zbieraliśmy i sprzedawaliśmy jagody. W wieku osiemnastu lat wyszłam za mąż. Mieszkaliśmy z chorą teściową. Pracowałam w polu i opiekowałam się nią. Potem przyszły na świat dzieci. Nie mieliśmy ich z kim zostawiać więc często braliśmy je ze sobą. Pogodzenie pracy w polu ,przy domu i równoczesne wychowywanie dzieci nie było łatwe. Nikogo nie mieliśmy do pomocy. Bywało, że gdy uśpiliśmy dzieci siekliśmy nocą trawę przy księżycu trawę, bo w dzień nie było kiedy. Drugi trudny moment to śmierć mojego męża. Minęły dwa lata a ja d tej pory nie mogę się z tym pogodzić. Odszedł nagle. Miał zawał gdy przyszedł z pola. Było z kim porozmawiać, komu zrobić obiad. Mam kochające wnuki i wspaniałe dzieci ale one mają swoje rodziny, a ty człowieku patrz w cztery ściany. Samotność jest najgorsza. To dla mnie najtrudniejsze.

Chciała by Pani coś zmienić?

- Przydałby się ktoś drugi. Człowiek przecież nie może żyć tylko dla siebie. To co, że lubię sprzątać i pracować w domu. Przyjdzie wieczór, przydało by się napić kawy czy herbaty z kimś do towarzystwa, porozmawiać.

Pani ideał?

- Spokojny, uczynny, bez nałogów. Ktoś kto nie potrzebuje niańki czy służącej ale przyjaźni.

Dziękuję za rozmowę.

Notowała Anna Mączka
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama