Czas na reportaż. Nie mam marzeń!

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Dziś swoje święto mają również dzieci uchodźcy. Przybywają do Polski ze swoimi rodzicami lub sami decydują się na ucieczkę. Bywa, że w poszukiwaniu nowej, spokojnej ojczyzny tracą życie lub tracą radość życia. Tułaczka okupiona cierpieniem gubi w nich wiarę, że świat dorosłych jest lepszy. Kiedyś marzyli o tym aby być już w świecie dorosłych. Teraz tęsknią za dzieciństwem.

Ali i Armani właściwie już są prawie dorośli. Nie mają już marzeń. Mieszkają w Polsce już trzy lata. Postanowili uciec z Afganistanu, bo bali się, że stracą życie. Chcieli też żyć w lepszym świecie - bez wojen i wrogów. Poznali się dosłownie w schowku bagażowym na ateńskim parkingu. Tam schronił się Ali. Po chwili zauważył, że nie jest sam. Zobaczył Armaniego. Od tej podróży trzymali się razem i byli przyjaciółmi. Drogę przesiedzieli w kucki w bagażowym schowku autokaru, który przyjechał z Grecji. Jechali trzy dni i trzy noce. Bali się wyjść nawet za potrzebą. Gdy skończyła się trasa wysiedli gdzieś na południu. Byli cali czarni od brudu, pyłu i błota. Nogi odmawiały im posłuszeństwa.

- Gdy wysiedliśmy po tylu godzinach jazdy nogi szły w jedna stronę, a my w drugą - wspomina Ali.

Znaleźli się w małej wiosce o nieznanej nazwie. Gdy próbowali dowiedzieć się od nielicznych przechodniów gdzie jest najbliższe miasto, nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Z bezsilności i strachu Ali się rozpłakał. Nieopodal szosy spotkali kobietę w średnim wieku. Wyjaśnili na migi, że nie mają pieniędzy i chcieli by dostać się do najbliższego miasta. Kobieta dała im pieniądze na bilet do Krakowa. Stamtąd zamierzali jechać do Paryża. Pieniędzy starczyło tylko na bilet do Berlina.

Przed granicą zatrzymała ich policja. Nie mieli żadnych dokumentów. Kilka dni przesiedzieli na jednym z krakowskich komisariatów. Policjanci wypytywali ich szczegółowo, jak dostali się do Polski. Nikogo nie interesowało dlaczego uciekli z Afganistanu. Potem przewieziono ich do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców w Krośnie Odrzańskim. Stamtąd mieli być deportowani do Afganistanu.

Armani zaczął się buntować. Sześć dni nic nie jadł i z bezsilności wyrył sobie nożykiem na ręce swoje imię. Napis ma do dziś. Krzyczał, że nie jest żadnym terrorystą, że nic złego nie zrobił.

Wstawił się za nimi ambasador Afganistanu. Byli nieletni, więc uniknęli deportacji. Po kilku miesiącach pobytu w Krośnie trafili do jednego z ośrodków. Czekali na urzędnika, który przeprowadzi z nimi wywiad i zbada czy rzeczywiście musieli opuszczać ojczyznę. Urzędnik sobie znanymi tylko sposobami sprawdził wiarygodność tego co usłyszał. Nie pojedzie do Afganistanu, nie znajdzie ich rodzin, pracodawców ich ojców ani Talibów. Armani przyznał się, że jego ojciec pracował dla Amerykanów. Powtarzał synowi, że kluczem do przyszłości jest edukacja. Od niego Armani uczył się języków. Jego ojciec zginął, bo Talibowie uznali go za zdrajcę. Odmówił Talibom wpuszczenia ich do miejsca, w którym pracuje.

Ładunek wybuchowy rozerwał jego ciało na strzępy, gdy wracał samochodem z Kabulu. Ali zna mordercę swojego ojca. To wujek, który wielokrotnie kazał ojcu Alego porzucić pracę kierowcy miejscowego urzędnika. Ojciec odmówił, bo było to jedyne źródło utrzymania rodziny. Talibom to się nie podobało, bo praca pochodziła od obcych. Urzędnik był przecież człowiekiem Karzaja. Musiał zginąć. Ali powiedział na policji kto zabił ojca. Wujek trafił do więzienia obiecując zemstę. Policjant przestrzegał Alego przed zemstą. Radził uciekać.

Po ponad półrocznej tułaczce po świecie chcą świętego spokoju. Teraz już nikomu nie wierzą ale potwierdzają, że w Polsce jest lepiej. Gdy trafili do naszego kraju było lato. Wysyłano ich na kolonie, a tam prawdziwe wakacje. Dziwiło ich, że nikt od nich niczego nie chce, że nie mogą pracować, a dobę odmierza się od śniadania do kolacji. W świecie z innego wymiaru dziewczyny z odkrytymi ramionami, dekoltami, w krótkich spódniczkach lub sukienkach.

Armani podoba się polskim rówieśniczkom. Mówi, że w jego kraju żadna kobieta nie mogła by odkrywać tak swojego ciała. - W Afganistanie to jest bardzo źle. W Polsce to jest kultura. Dla mnie to źle. Jeśliby mama do mnie zadzwoniła i powiedziała, że moja siostra idzie tak ubrana do sklepu, to musiałbym przyjechać zabić siostrę, zrobić dżihat. Musiałbym jej obciąć palec. Dla nas, w Afganistanie takie odkrycie ciała u kobiety to grzech, w Europie to co innego. To „krestjanie”. Kobieta jest bardziej ciekawa i warta szacunku, gdy nosi sari i ukrywa twarz.

-A burki?

– Burki są okey. Ja lubię.

- A żona? -pytam dalej - skąd będzie?

- Z Afganistanu. Żona nie będzie z Europy.

Trudno uwierzyć, że ciemnowłosy Armani, o pięknych czarnych oczach mówi poważnie. Jest bardzo otwarty i towarzyski. Ma wielu afgańskich przyjaciół w mieście. Często dzwoni jego telefon. Opuścił już ośrodek i pracuje całymi dniami. Znów mówi, że nie ma marzeń. Najważniejsze jest dla niego "zobaczenie się z mamą", ale wie, że nie jest to możliwe.

- Bardzo szybko dojrzałem. Słyszałem coś o świecie, ale nie miałem edukacji. Jaką mam przyszłość? Jedzenie, picie, mysie się, spanie? Jak skończę osiemnaście lat to powinienem być odpowiedzialny za rodzinę. Jaką ja mam przyszłość? Inni w moim wieku chodzą do szkoły, a ja jedynie mogę mówić w pasztu.

Drobny, spokojny Ali w ośrodku zostanie co najmniej rok. Do tego czasu będzie się uczył w polskiej szkole. Jest optymistą. Uparcie uczy się polskiego. Wypisuje słówka, czyta na głos i „zamęcza” wychowawców pytaniami: „co to znaczy”. Całymi dniami studiuje polskie książki. W ośrodku pomaga młodszym dzieciom, bo tęskni za rodzeństwem, które zostawił w swoim kraju. Ma trzech braci i młodsza siostrę. Stroni od towarzystwa i rzadko wychodzi z ośrodka. Często jest przygnębiony. Mówi, że wszędzie jest lepiej niż w Afganistanie. Chce tu zostać.

Anna Mączka, część zdjęć w galerii poniżej to kadry z filmu "Niewidzialni".

W Polsce rocznie o status uchodźcy stara się 3-4 tys. osób3. Wiele z nich traktuje Polskę jako kraj tranzytowy w drodze na zachód Europy, wielu posiada nieuregulowaną sytuację prawną, prawie wszyscy nie znają języka polskiego. Wśród nich są dzieci-uchodźcy.

Według danych UNHCR 53% dzieci uchodźców w Polsce nie chodzi do szkoły, 49% dzieci nie przystępuje do egzaminów z języka polskiego. W warszawskich szkołach uczy się 134 dzieci uchodźców (w 4 szkołach podstawowych i 2 gimnazjach). Wśród uchodźców dominują obecnie dzieci czeczeńskie. Duże różnice kulturowe i językowe zwłaszcza w przypadku braku znajomości przez dzieci języka rosyjskiego) sprawiają trudności w skutecznej edukacji tej grupy dzieci.
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama