MŚ. „Mission impossible”?

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Przed mistrzostwami świata Dywizji IA w hokeju na lodzie tylko najwięksi optymiści wierzyli w awans biało – czerwonych. „Mission impossible” jest na wyciągniecie ręki. Trzeba tylko w sobotni wieczór, na zakończenie czempionatu, pokonać Madziarów za trzy punkty.

Niemożliwe? Węgrzy grają dobrze w Kraków Arenie. Zachwycili wszystkich w potyczce z Włochami, ale nazajutrz, z Ukrainą, okazało się, że też mają słabe punkty (okazało się, że Włosi nie wytrzymali trudów turnieju i polegli również z Japonią). Dużo szczęścia mieli, że zdołali przechylić szalę zwycięstw na swoją stronę. Przegrywali 0:2, chociaż inicjatywa cały czas należała do nich. Ukraińcy jednak wykorzystali to, co mieli do wykorzystania. Przełom nastąpił w ostatnich 5 minutach meczu, dwa błędy bramkarza, który wcześniej spisywał się na medal, sprawiły, iż głośna i świetnie dopingująca grupa pond 3 tys. węgierskich kibiców miała znakomite humory. Wspomagali go złocistym napojem.

Tymczasem nam większość wróżyła wysoką porażkę z Kazachstanem, którzy imponują w Krakowie. Widać ich ogranie w KHL i pobyt w elicie mistrzostw świata. Ale Polacy się postawili i byli bliscy sprawienie sensacji. Postawa naszych reprezentantów może napawać optymizmem przed sobotnią potyczką o awans.

- To było chyba najlepsze spotkanie w naszym wykonaniu na tym turnieju. Ponieśliśmy jednak karę za jeden błąd, który popełniliśmy. Wydaje mi się też, że przez długi czas byliśmy za bardzo przestraszeni – przyznawał Torbjoern Johannson, asystent Jacka Płachty. - Musimy się teraz skoncentrować tylko i wyłącznie na zadaniu, jakie nas czeka w sobotę – dorzucił.  

- Węgrzy mają bardzo dobrą drużynę. Nie widziałem ich jeszcze w tak dobrej dyspozycji. Ale dla takich momentów się żyje. Gramy o wszystko – dodawał Jacek Plachta.

Na 2:2 wyrównał wychowanek Podhala, Marcin Kolusz, kapitalną indywidualna akcją. Jednak daliśmy sobie odebrać krążek we własnej tercji i marzenia, choćby o urwaniu jednego punktu - prysły.

- Było to dla nas spotkanie walki, sześćdziesiąt minut ciężkiej pracy w defensywie. Szczególnie szkoda tej trzeciej bramki. Według mnie krążek od dłużej chwili się nie ruszał i gra powinna zostać przerwana – powiedział Bartłomiej Pociecha, strzelec pierwszej bramki dla biało -czerwonych braw.

O ile Polacy do sobotniego wieczora będą się koncentrować na potyczce z bratankami (Polscy kibice przed hala wywiesili transparent „Węgier jest tylko naszym bratem” ) o tyle nasi czwartkowi rywale mogą już świętować powrót do elity. - Właściwie możemy już wracać do domu - uśmiechał się Andriej Nazarow, opiekun naszych rywali. - Dlatego plan na najbliższe godziny to... iść się upić - zaznaczał.

Z uznaniem mówił o grze Polaków. – Dobrze wykonaliśmy swoją robotę. A poza tym... mieliśmy więcej szczęścia, dlatego wygraliśmy – dodał.

Stefan Leśniowski, zdj. Michał Adamowski
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama