Hokej: Mistrz już w finale i czeka na rywala

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Hokeiści GKS Tychy w półfinale play offu nadspodziewanie łatwo uporali się z TatrySki Podhalem Nowy Targ, wygrywając wszystkie cztery mecze. Z kolei Cracovia tnie się z Sanokiem i w serii jest remis 2:2

- Siłą drużyny tyskiej był bramkarz, na ten moment najlepszy w lidze. Bez bramek nie da się wygrać. No i te przewagi, które słabo gramy – mówił po piątkowej przegranej 0:2 napastnik Podhala, Krzysztof Zapała.

- Nie był to wysokiego lotu spektakl. Zdarzały się błędy z obu stron, ale nasz bramkarz zamurował bramkę i nie dał radości „szarotkom” z bramkowej zdobyczy – powiedział wychowanek Podhala, Marcin Kolusz.

– Wynik był sprawą otwartą do ostatnich sekund. Popełniliśmy dużo błędów, ale murem był Żigardy i jemu zawdzięczamy zwycięstwo – potwierdzał Krzysztof Majkowski (drugi trenerek GKS).

- Na wyniku zaważyła feralna bramka. Rozgraliśmy bardzo dobre spotkanie, najlepsze w play off, ale Żygardy był nie do pokonania. Jest ojcem zwycięstwa. Mamy jeszcze jedną szansę i zrobimy wszystko, by ją wykorzystać – przekonywał szkoleniowiec „szarotek”, Marek Ziętara.

Niestety ostania szansa nie została wykorzystana. Tyszanie pozbawili złudzeń gospodarzy już w pierwszej tercji, wygranej 3:0.

- Po pierwszej tercji wydawało się, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, a jednak na własne życzenie przeżyliśmy nerwowe chwile. Karami podaliśmy rękę rywalowi. Ale to już przeszłość. Jesteśmy w finale i na nim się teraz skupiamy - stwierdził drugi trener GKS Tychy, Krzysztof Majkowski.

- Kary w drugiej tercji wybiły nas z rytmu – stwierdził Marcin Kolusz, który w nowotarskich konfrontacjach wcielił się znów w obrońcę. - Rywal złapał wiatr w żagle, ale nie do końca go wykorzystał. Złapał co prawda kontakt z nami, ale szybko uspokoiliśmy grę i wiedzieliśmy, że zwycięstwa już nie oddamy.

2 minuty i 47 sekund przed końcem gospodarze zagrali va banque, wycofali bramkarza, ale skutek był taki, że Bepierszcz, z podania Jokili, przybił pieczęć na awansie tyszan do finału.

Tyszanie mają więcej czasu na regenerację sił przed decydującym starciem, podobnie jak Podhale przed starciem o brązowy medal. Górale mają też nad czym rozmyślać, bo w czwórmeczu popełnili mnóstwo błędów, a w ofensywie brakowało ognia.

 - Nie da się wygrać, jeśli w czterech meczach strzela się cztery gole. GKS był lepszy i zasłużenie wygrał. Mogę mu tylko życzyć powodzenia w finale. Play off nie wybacza błędów, a my je popełniliśmy. GKS wykorzystał je z zimną krwią. Przegraliśmy zdecydowanie, mamy więc materiał do przemyśleń i analizy - powiedział kapitan „Szarotek”, Jarosław Różański.

W „szarotkach” zawodzą obcokrajowcy. Są bez zdobyczy bramkowej. Marek Rączka (drugi trener Podhala) nie chciał powiedzieć czy jest zadowolony z postawy stranieri. – Na razie nie będę tego komentował – odparł. - Rozpoczęliśmy słabo, ale później mecz zrobił się ciekawy. Było sporo walki, ładnych zagrań... Nam brakowało skuteczności. Przewaga tyszan wynikała z tego, że są drużyną bardziej doświadczoną - dodał.

Tyszanie na wyłonienie przeciwnika w finale będą musieli jeszcze poczekać, co najmniej dwa mecze. Rywalizacja Cracovii z Ciarko Sanok jest zacięta i niewykluczone, że rozegra się nawet w siedmiu spotkaniach. W piątek lepsi w karnych byli krakowianie. Decydującego karnego wykorzystał Drzewiecki. Nazajutrz ze zwycięstwa cieszyli się sanoczanie, którzy prowadzili już 4:1, ale w końcówce musieli drżeć o wynik. Dopiero strzał Dantona do pustej bramki 42 sekund przed końcem przesądził sprawę.

- Karne to loteria, były sytuacje w których można było strzelić bramkę i wyjść na prowadzenie ale bramkarze spisywali się doskonale choć popełnili po jednym błędzie – mówił o piątkowej potyczce trener sanoczan Kari Rauhanen, który nazajutrz był w zdecydowanie lepszym humorze. - Niedawno zmarła mi mama, dzisiaj był pogrzeb i chłopcy zagrali trochę dla mnie. W pierwszej tercji łapaliśmy bezsensowne kary i dopiero później zaczęliśmy grać w hokeja. To może być pojedynek do siedmiu spotkań.

- Piątkowe spotkanie skończyło się horrorem. Wiedzieliśmy, że będzie to wyrównane spotkanie, bo Sanok to dobry i niebezpieczny zespół. Potrafiący strzelić z każdej pozycji. Oczywiście cieszę się niezmiernie z tej wygranej, mimo że po loterii – mówił po piątkowej wiktorii trener „Pasów”, Rudolf Rohaczek.

A tak posumował sobotnią konfrontację: - Nie było to dobre spotkanie w naszym wykonaniu. Popełniliśmy więcej błędów niż przeciwnik. Straciliśmy  pierwszą bramkę „do szatni”, ale o wygranej gospodarzy zadecydował drugi gol na początku trzeciej tercji. Goniliśmy wynik, ale błąd i gol do pustej bramki w końcówce sprawiły, że Sanok wyrównał stan rywalizacji.


Stefan Leśniowski / fot. Michał Adamowski

W galerii poniżej zdjęcia z sobotniego meczu TatrySki Podhale z GKS Tychy
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama