Po raz trzydziesty, a jakby na nowo… (zdjęcia)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Cztery lata. Można powiedzieć, długie lata czekaliśmy na ten dzień. Wiele się zmieniło, wiele skończyło, odeszło w kronikarskie zapiski. Ale są rzeczy, które wracają i na które się czeka, choćby i cztery lata.

Do tych rzeczy należy powrót festiwalowej mszy do bazyliki pw. św. Małgorzaty. Msza, która otwierała Festiwal od drugiej edycji w 1993 roku, nazywana była ekumeniczną, bo do udziału w niej zapraszamy wszystkich uczestników, którzy często są innego wyznania niż rzymskokatolickie, czasem innego niż chrześcijańskie.

Trombita Józka Brody wprowadza procesję na rozpoczęcie eucharystii, to też się nie zmieniło, jednak w tym roku dołączyła do niej trąba Krzysztofa Trebuni-Tutki. A po chwili „Po górach, dolinach rozlega się głos…”.
Ksiądz proboszcz Jerzy Jurkiewicz powitał gości. W tym roku Festiwal spotkał się z uroczystościami odpustowymi ku czci św. Małgorzaty. Można więc powiedzieć, że koncelebra – na bogato: przy ołtarzu wśród sztafażu zacnych kapłanów obok głównego celebransa, księdza biskupa Artura Ważnego, oczywiście nasz kapelan, ks. Stanisław Kowalik.
Homilia ks. biskupa mocno oparła się na Ewangelii o ziarnie i chwaście. Dwa wyrazy, które powtarzają się trzy razy: Królestwo Niebieskie… Co to jest? Żadna organizacja, struktura… Ono ma imię i twarz Jezusa. Król to jest Jezus Chrystus, on nas zaprasza. Jak dostać się w jego ramiona?
Ks. biskup wspomina, że był kiedyś z kolegami w Ukrainie. Noc musieli spędzić w miejscu, gdzie pracowali polscy robotnicy, budujący zaplecze elektrowni atomowej. W barakach nie było prądu, choć elektrownia już działała. Kopcili lampą naftową.
Tak się może zdarzyć: obok nas jest Ktoś, Kto co prawda nie jest elektrownią, ale jest samą Miłością. Wyciąga do nas ręce, ale my sobie kopcimy po swojemu.
Jezus daje nam trzy sposoby, by dostać się w Jego ramiona, trzy cnoty, jak baloniki w dłoniach ks. biskupa: wiara, nadzieja i miłość. One są też zadaniem do wykonania. Trzeba im pomóc, by wzrastały. Każdą z nich trzeba „napompować”.

Wiara…
Bierze się z tego, czego słuchamy, a że w zbożu są też chwasty, czasem też słuchamy chwastów. Wiara się karmi słowem i modlitwą. Słudzy przyszli i pytali i to jest modlitwa. Zadaje pytania Bogu, co robić, by nie było chwastów, jak sobie poradzić, gdy już są? Wiara zaprasza do pytań i do słuchania Boga. Wtedy się rozwija.

Miłość…
Jak ziarnko gorczycy. Jest malutka, ale mamy ją rozwijać i dawać. Ziarnko gorczycy staje się „wielkim drzewem”, ptaki przylatują do niego, tak jak powinni przychodzić do nas ludzie i chować się w naszych ramionach. Miłość karmi się Eucharystią, karmi się adoracją Najświętszego Sakramentu. Ja mogę się stać jak ziarnko gorczycy, kiedy karmię się miłością Boga.

Nadzieja…
To zaczyn. Okazuje nam cel naszego życia. Wielu żyje bez nadziei, bo nie widzą celu. Nasza nadzieja mówi: twoim celem jest Bóg, tylko ten cel nigdy się nie skończy. Nadzieja karmi się dyscypliną, ascezą, umartwieniem. Jest to niemodne, ale ma głęboki sens. Dziś jesteśmy nieszczęśliwi, bo mamy za dużo. Potrzebny jest zaczyn, czyli mąka, czyli martwe ziarno. Ono mówi: nie muszę mieć wszystkiego, nie muszę się dobrze zawsze czuć. Dzieci ŚWIĘTA są dla ks. biskupa właśnie przykładem nadziei, bo muszą dotknąć dyscypliny, wysiłku, by osiągnąć właściwy poziom.

Rynek, scena nie pod Ratuszem centralnie, jak drzewiej bywało, ale z boku, pod kasztanem. I znów splatają się dźwięki dwóch potężnych instrumentów dętych. Zbudowane zostały dla rozmowy, by samotni pasterze mogli sobie nawzajem powiedzieć z hali na halę: nie jesteś sam, ja też czuwam. Czuwajmy razem. Teraz Józef i Krzysztof z dwóch stron sceny głoszą miastu i światu: nie jesteśmy sami.
A na scenę wchodzą goście dnia dzisiejszego: ks. Biskup Ważny, ks. Stanisław Kowalik, Jadwiga Wójtowicz, radna Sejmiku Małopolskiego, Magdalena Majka, zastępca Prezydenta Nowego Sącza, Renata Seruga-Tokarz, przewodnicząca Rady Miasta, Marta Mordarska, radna Województwa Małopolskiego… (ktoś jeszcze?)
Nad Rynkiem pojawia się samolot, ciągnąc za sobą napis: „30 Święto Dzieci Gór”. Okrąża serce miasta kilkukrotnie i z lotniczym pozdrowieniem, machając skrzydłami odlatuje.

Mikrofon dla gości.
„Jesteście tak różni” - przyznaje wice Prezydent Magdalena Majka – „różne stroje, inaczej śpiewacie, a wszyscy jesteście tak bardzo piękni, i za to piękno wam dziękuję. W imieniu Prezydenta witam. Cieszę się, że Nowy Sącz wypełni się waszą radością, że będzie najradośniejszym miejscem w Polsce!”
A my dodamy odważnie: i na świecie.
Ks. biskup Artur Ważny, mimo że w drodze, dał się jednak namówić na kilka słów. Dosłownie kilka, ale jakże konkretnych: „Sączcie ten Festiwal”.
Marta Mordarska w imieniu Marszałka Małopolski życzyła uczestnikom ŚWIĘTA, by zawiązali przyjaźnie na całe życie.
Na scenę zaproszeni zostali znów wszyscy goście oficjalni. I tak jak w parach kamrackich, każdy z gości stanął w parze z przedstawicielami zespołów, a następnie wręczył dzieciom klucze do miasta.
Zabrzmiał jeden z tych absolutnie niepowtarzalnych dźwięków Festiwalu, gdy ciężki, kuty klucz uderza o klucz…, a symboliczne bramy miasta otwierają się przed gośćmi z całego świata.
Jeszcze dłuższa chwila na Rynku, drobne upominki od firmy WAWEL, pamiątkowe zdjęcia przy roztaczającym słodki zapach Wawel Truck’u, a potem już Jagiellońską, między letnimi ogródkami, by się znowu pokazać miastu. W korowodzie zabrakło zespołu z Kenii, dzieci z Afryki nie dojechały również na koncert inauguracyjny, natomiast można powiedzieć, że ilość zespołów w korowodzie się zgadzała, gdyż dołączył Zespół im. Klimka Bachledy z Zakopanego. Po drodze, tak jak dawniej, zespoły zatrzymują się i – ku uciesze gawiedzi – tańczą, śpiewają, bawią się…

Amfiteatr
Jedna muzyka chowa się za kulisami, inna dopiero wchodzi, a między nimi jeszcze jedna, a nie ma wrażenia kakofonii, żadna nie dominuje, dopóki nie pojawią się indonezyjskie bębny, szczęściem za nimi już tylko cichutki Texas, więc nikt nie traci, każdy wybrzmiał, tak jak wybrzmi w kolejnych dniach.
Trzecia już para dzieci z PIECUCHÓW wnosi kostur. Inni mieli go na mszy, inni pod ratuszem, tak żeby jak najwięcej osób mogło dostąpić tego zaszczytu. Trombita i róg podhalański, a między nimi przejmujący, czysty, biały głos Kasi Brody o chwiejącym się piórku i dziewczęcym śpiewie radosnym, i o śpiewie śpiewa Krzysiek Trebunia-Tutka.
Na scenę pytony jest Andrzej Zarych, który wita w tej roli po raz trzeci, ale powitanie jest trzydzieste! By mogło się odbyć tak wiele razy, potrzeba było przyjaciół. I taki Klub Przyjaciół ŚWIĘTA DZIECI GÓR na scenie koncertu inauguracyjnego powstał, a barankami imiennie naznaczonymi obdarzeni zostali jego pierwsi członkowie:
Benedykt Kafel, Józef Broda, Dorota Majerczyk, ks. Stanisław Kowalik, Magdalena Majka, Kamil Cyganik, Piotr Droździk, Małgorzata Łukasik–Kogut, Ryszard Homoncik, Marta Mordarska i Jadwiga Wójtowicz.
Trzy uderzenia kostura w deski estrady oficjalnie rozpoczynają 30. Festiwal ŚWIĘTO DZIECI GÓR.
Byśmy nie zapomnieli, że istotą tego wydarzenia jest... pamięć, ta przekazywana z ojca na syna, z mamy na córkę, z babci na wnuczkę… scena staje się na chwilę miejscem nauki, jakby dorośli NAWOJOWIACY przekazywali tym młodym i tym małym, którzy pojawią się tu za chwilę, tradycję, zwyczaj, nuty, słowa, ruch…
Zanim jednak zaczniemy poznawać w drobnych odsłonach to, co dogłębnie będzie nam pokazane w kolejne dni Festiwalu, jeszcze jeden gościnny występ. Prosto z zaprzyjaźnionego Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich przyjechał do Sącza Zespół im. Klimka Bachledy z Zakopanego. Niedawno obchodzili 70-lecie, dziś są tu specjalnie dla widowni ŚWIĘTA DZIECI GÓR.
Zawirowały dziewczęta w dwóch kółeckach, a potem stanęły w półkolu, w które weszli chłopcy-zbójnicy i zatańczyli, a ich kierpce… jakby lekko, od niechcenia muskały deski sceny. Krok, z którym się rodzisz, albo życia ci nie stanie, by się go nauczyć. I przyśpiewka. I para, on i ona. Spódnica wirująca, że się zda, jakby gubiła płatki kwiatów, a płatki wychwytują kłujące gałązki parzenic na chłopaczyskowych portkach wełnianych.
Taniec zatrzymuje się, jakby i czas przestał płynąć. Dziewczęcy śpiew, mocny, wielogłosowy, 
a-capella, na koniec – zbójnicki, uderzenia ciupagi o ciupagę… i znów śpiew, już na pożegnanie. Gdy pomyślę, że to przecież nie od dziś, nie od wczoraj, że tam tańczą pokolenia pradziadków, prababć… czas nie staje, czas się cofa.
A charakter koncertu inauguracyjnego jest taki, że po chwili czas przyspiesza. Przebiega przed naszymi oczami cały przyszły tydzień. Mamy trochę poniedziałku, trochę wtorku, potem środa uchyla rąbka swych tajemnic, czwartek, aż piątek ujawnia trzy zespoły, które wystąpią tu w koncercie swoim narodowym.
Dobry tydzień się zapowiada, bo i prowadzący mają co powiedzieć, a to o różnicach między góralami z różnych polskich gór i z całego świata, a to o gwizdaniu, jak uchodzi zagwizdać, a jak – wstyd.
Przez chwilę drętwieję, gdy Józek Broda intonuje „Słoneczko zachodzi za pola, za las…”, ale nie, spokojnie, to skończył się dopiero koncert inauguracyjny. Przed nami cały festiwalowy tydzień. Na „Życie rzeką…” jeszcze czas.


Kamil Cyganik
Kierownik biura prasowego festiwalu

źródło: mat. prasowe, zdjęcia Piotr Droździk

Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama