Jak Jacek Nikliński bił rekordy prędkości w Tatrach

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

W najbliższą sobotę Jędrzej Dobrowolski zmierzy się z 34-letnim rekordem Tatr Jacka Niklińskiego. Reprezentant Polski w Speed Ski do tej wyjątkowej próby na Kasprowym przygotowuje się bardzo skrupulatnie. Trenuje i szykuję plan na idealny zjazd. Cel? 180,632 km/h. Poniżej rozmowa z mistrzem, którego wynik nie był zagrożony przez ponad 3 dekady.

1978 i 1979 rok: to lata, w których podejmował Pan w Tatrach próby bicia rekordu prędkości. Jak Pan to wspomina?

Jacek Nikliński Za pierwszym razem zjeżdżałem nie po tej trasie, którą przygotowałem i na której trenowałem. Musieliśmy z Beskidu pojechać do Kotła Gąsienicowego. Niestety pogoda pozostawiała wiele do życzenia. Była mgła więc od połowy trasy miałem wrażenie, że uderzam w ścianę betonową - tak mało widziałem. Jak się jeszcze jedzie 10 km/h to pół biedy, ale przy 100 to już jest to niebezpieczne. Z towarzyszącym mi wówczas Stefanem Dziedzicem zdecydowaliśmy, że pojadę. On mi dał tylko informację: "Jacek, od połowy kotła jest widoczność". No i pojechałem.

Ktoś Pana asekurował, były odpowiednie środki bezpieczeństwa?

Tak oczywiście. Zabezpieczenie GOPR, lekarz. Próba była zgłoszona do Polskiego Związku Narciarskiego z komisją sędziowską. Urządzenia pomiaru prędkości mieliśmy z Centralnego Ośrodka Sportu bo te miały homologację międzynarodową. Połączyliśmy ten mój zjazd z obchodami 400 lecia Zakopanego. I tak to się zaczęło.

Jaki uzyskał Pan wówczas rezultat?

143.713 km/h. Ale podkreślmy, że w klasie seryjnej, czyli korzystając z ogólnodostępnego sprzętu. Takiego typowego narciarza turystycznego. Narty zwykłe, bez kombinezonu i kasku, które używane były w Speed Skiingu.

I wówczas stwierdził Pan, że kolejnym roku spróbuję Pan już wyposażony w najlepszy sprzęt?

Tak, choć historie związane z kompletowaniem stroju też były kuriozalne. Ciekawa jest historia kasku, w którym jechałem. Dostałem go od pewnego polskiego judoki. Tak się złożyło, że z kadrą judo pojechał do Włoch na zgrupowanie. Gdzieś tam po kolacji zaczęło się mocowanie na rękę i jakiś tubylec powiedział, że w miejscowości jest człowiek, którego na rękę nikt nie położy. Pokonał go nasz judoka a w nagrodę dostał kask do Speed Ski. I ja dowiedziałem się od kolegi, że jest właśnie taki judoka w Krakowie z kaskiem do narciarstwa szybkiego. Dostałem go, pojechałem w nim i ten kask mam do dzisiaj.

Jak wyglądała tam próba z 1979 roku kiedy pobił Pan kolejny, aktualny od 34 lat rekord Polski?

Tu już byłem przygotowany naprawdę. Trenowałem na całego na Krokwi, z Beskidu miałem wtedy około stu zjazdów z samej góry. Trasa natomiast pozostawiała wiele do życzenia ponieważ dostałem zgodę od Tatrzańskiego Parku Narodowego na ubicie trasy jedynie nogami.Więc z samej góry z kolegą ubijaliśmy nartami. Trasa miała szerokość dwóch długości nart. Nie mówiąc o równości.Dopiero odcinek wyhamowania mogliśmy ubić ratrakiem.Swoją drogą ten odcinek wyhamowania na Beskidzie był dość niebezpieczny. Ważna była pogoda bo tęż na Kasprowym, jak to w górach, albo się pogoda uda albo i nie. I tym razem warunki nie były idealne. Trochę śniegu, troszeczkę mgły.Jakby warunki były idealne to może pojechałbym szybciej a tak skończyło się na 180.632 km/h. Była to prędkość, która w dawała mi miejsce w pierwszej dziesiątce na świecie.

Dlaczego nie podjął Pan kolejnych prób?

Ze względów politycznych. Były pewne zamieszania w klubie. Wiadomo jakie to były czasy. Postawiliśmy się w klubie kiedy polityczni działacze próbowali manipulować wynikami. Postawiliśmy się i posypały się zakazy. Kiedy po moim rekordzie dostałem zaproszenie do Włoch na zawody to już paszportu nie dostałem. Ale nie warto do tego wracać.

Jan Pan patrzy na poczynania Jędrzeja Dobrowolskiego?

Muszę przyznać, że jego wynik 230.19 to już jest poważna prędkość licząca się na świecie nawet. A co do jego próby na Kasprowym to fajnie, że takie próby w Polsce się odbywają.

Tomasz Wiliński, zdj. arch. Jacka Niklińskiego
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama