Speedriding w polskich Tatrach (film)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Jerzy Kraus to jeden z prekursorów niszowego sportu jakim jest speedriding. Jak się rozpoczęła historia Jurka z tym dziwnym sportem i czy to jest w ogóle bezpieczne?

Jerzy Kraus od dzieciństwa pałał miłością do Tatr i narciarstwa. Już jako przedszkolak śmigał na stromych stokach narciarskich. Wszystko za sprawa jego rodziców – ojciec był instruktorem, a matka pasjonatką narciarstwa. Przez wiele lat Jurek przemierzał stoki szkoląc swoje umiejętności, ale w pewnym momencie doszedł do wniosku że wciąż mu mało. Jego drugą ukochaną pasją było paralotniarstwo. Ze swoim „skrzydłem” wyruszył nawet do Japonii, gdzie pracował i gdzie zdobył pierwsze uprawnienia do „legalnego” zajmowania przestrzeni powietrznej. Po powrocie do Polski nadszedł czas na połączenie dwóch pasji – i tak się zrodził speedriding.

Obrazowo rzecz ujmując speedriding to jazda na nartach ze spadochronem. Osoba zjeżdża na nartach w dół stoku po czym dzięki nabranej prędkości i spadochronowi wzbija się w powietrze docierając do miejsc, do których nikt nigdy nie dotarł. Chodź w teorii brzmi to łatwo i przyjemnie, to rzeczywistość weryfikuje to stwierdzenie…

Wypadki na speedridingu można porównać do wypadków samolotowych – zdarzają się rzadko, ale są bardzo poważne, a nawet śmiertelne. W ciągu całej „lotniczej” kariery Jurka zdarzył mu się jeden wypadek. 15 lat temu podczas standardowego lotu, spadochron z bliżej nieokreślonych przyczyn zwinął się jak papierek po cukierku. Jurek runął z kilkudziesięciu metrów na ziemie. Ból, ciemność i głucha cisza – tylko to pamięta. W szpitalu dowiedział się że złamał kompresyjnie dwa kręgi.

Speedriding jest niebezpieczny, jak każdy ekstremalny sport i chodź wiele osób po tak poważnym wypadku zrezygnowało by z jego uprawiania to Jurek wręcz przeciwnie. Do dziś lata nad Tatrami co obrazuje filmik nakręcony jego kamerką Sony Action Cam.

Mateusz Mróz
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama