Starosta się uśmiechnął… Drugi dzień procesu Andrzeja Gąsienicy-Makowskiego
Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00
Trzech esbeków zeznawało dziś przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu w drugim dniu procesu przeciwko staroście tatrzańskiemu o kłamstwo lustracyjne. Zeznania tylko jednego z nich mogły częściowo pogrążyć Makowskiego. Pozostali dwaj dali wyraźnie do zrozumienia, że pożytek z niego dla SB był żaden.
Rozpoczęło się od zeznań Stefana P., który 23 grudnia 1981 roku przesłuchiwał Makowskiego i miał go wówczas zwerbować do służby. P. stwierdził wyraźnie, że słowa napisane w zobowiązaniu przyszłego starosty "będę działał w celu poprawy przedsiębiorstwa wskazując na nieprawidłowości" są dla niego równoznaczne z deklaracją współpracy. - Według mnie, nie ma różnicy między informowaniem, a wskazywaniem nieprawidłowości - mówił. - Są to dla mnie pojęcia jednoznaczne. Tym samym P. zaprzeczył niejako wczorajszym zeznaniom innego esbeka, szefa jednego z pionów sądeckiej bezpieki, Dariusza W. Przypomnijmy, stwierdził on, iż dokument z podpisem Andrzeja Gąsienicy-Makowskiego nie jest zobowiązaniem do współpracy. - To tylko zobowiązanie do zachowania tajemnicy i do dbania o dobro ekonomiczne zakładu pracy - mówił, wskazując np., że nie ma deklaracji Makowskiego o dobrowolności współpracy i że dokument nie spełnia wymogów ówczesnej instrukcji.W swoich zeznaniach Stefan P., pod którego „opieką” było PBO Podhale, w którym pracował Makowski, i Spółdzielnia Rzemieślników opowiadał o kulisach pozyskiwania tajnych współpracowników. - Zobowiązanie do współpracy było sporządzane zawsze pod moje dyktando. Jeżeli jakaś osoba nie zgadzała się na taki sposób, odstępowałem od jej pozyskania, uważając, że nie będzie z niej pożytku. O ile sobie przypominam, nie było żadnych przepisów, regulujących warunki formalne zobowiązania do współpracy. Z tego, co pamiętam, to trzeba było w takim zobowiązaniu wskazać pseudonim oraz powinien się tam znaleźć zapis o wyrażeniu zgody na współpracę. Jeżeli tych dwóch elementów nie było, to nie było zobowiązania. Samo sporządzenie zobowiązania i podpisanie go oznaczało wyrażenie zgody na współpracę. Nie musiało być zawarte stwierdzenie o dobrowolności. W zobowiązaniach, które ja dyktowałem, znajdowało się stwierdzenie, że dana osoba zobowiązuje się do informowania SB o nieprawidłowościach w zakładzie, przez co rozumiem niegospodarność, marnotrawstwo, konflikty społeczne. Tajny współpracownik - według zeznań Stefana P. - sam sobie wybierał pseudonim, zazwyczaj było to imię. „Andrzej 2” (pseudonim Makowskiego - przyp. red.) - według niego oznaczało, że miał już innego TW o imieniu Andrzej, dlatego sam esbek dołożył do imienia dwójkę.
- Dokumenty wskazują, że Makowski był tajnym współpracownikiem. To jest ewidentne - twierdził Stefan P., który zapewniał też, że nigdy nikogo nie zmuszał do współpracy, jeśli ktoś odmawiał - to z niego rezygnował. - Z niewolnika nie ma pracownika - dodał. Stefan P. nie umiał jednak wytłumaczyć, dlaczego w zobowiązaniu Makowskiego znalazł się oblig do zachowania w tajemnicy tylko jednego spotkania, a nie wszystkich następnych, czego przecież wymagano od współpracowników. - Nie wiem, może to przeoczenie - mówił. Przyznał też, że w zobowiązaniu nie widzi zapisu, który świadczyłby o przyjęciu przez Makowskiego pseudonimu. Pod dokumentem widnieje jedynie sformułowanie „imię posługiwania się moje…”. Co to oznacza, P. nie umiał powiedzieć. Podobnie, jak nie potrafił się ustosunkować do odczytanej mu z akt notatki, że współpracownik został pozyskany na zasadzie zainteresowania materialnego. - Nie wiem, kto i na jakiej podstawie wniósł ten zapis - twierdził. - Ale była taka rubryka, więc trzeba było ją wypełnić - mówił, co kilka osób na sali wyraźnie rozśmieszyło i dało obraz jakości pracy esbeków, a co za tym idzie - wiarygodności materiałów z esbeckich teczek. Do jakości pracy zarówno Stefana P. jak i kolejnego „opiekuna” Makowskiego - Józefa Ch., ustosunkował się zresztą pod koniec dzisiejszej rozprawy inny oficer PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa, przełożony obu funkcjonariuszy, naczelnik Wydziału V, Andrzej Ch. Swoim pracownikom, w dawnej szkolnej skali ocen - od 2 do 5 - postawił „słabą tróję”.
W obciążającym przyszłego starostę zeznaniu Stefana P. znalazła się jednak i opinia dla Makowskiego korzystna. - Informacje przez niego przekazywane nie były przydatne dla SB - mówił P. - Takie informacje mogłem uzyskać zwykłą drogą służbową, nie potrzeba do tego tajnego współpracownika. Nie znalazłem w odczytanych notatkach ani jednej informacji, która nie byłaby znana SB lub której drogą służbową nie mógłbym zdobyć.
Ten temat szerzej rozwinął kolejny przesłuchiwany esbek, Józef Ch., drugi „opiekun” Makowskiego - Odnoszę wrażenie, że migał się z dostarczaniem informacji - mówił przed sądem. - Starał się nam nic nie powiedzieć, a waga tych przekazanych w końcu informacji była żadna. Ch. zeznał - oczywiście na podstawie notatek z teczki, bo sam Makowskiego w ogóle nie pamiętał - że szukano na niego haków, np. uchybień przy budowie domu, by szantażem zmusić go do współpracy. Jeśli takich haków się nie znajdzie, proponował współpracownika, jako niepotrzebnego, wyeliminować. Z innej notatki zeznającego esbeka wynika, że Makowski wyraźnie stwierdził, iż nie będzie udzielać informacji, bo na to nie pozwala mu jego góralskie sumienie. Oznajmił, że woli zwolnić się z zakładu, niż przekazywać wiadomości, nie pomogła pogróżka, że i tak go SB znajdzie. W kolejnej notatce Józef Ch. napisał do swojego przełożonego, że nie widzi szans na współpracę z TW Andrzejem 2, że wszelkie starania są bezowocne. Wtedy jednak nie otrzymał jeszcze zgody na rozwiązanie współpracy. Ch. wskazywał też, w następnej notatce, że podczas spotkań Makowski udaje, że nie wie, o co chodzi, że udziela dziecinnych i wymijających odpowiedzi, że odpowiada na pytania tylko z zakresu swoich obowiązków w pracy. - Chcę, żebyście dali mi spokój, możecie ze mną robić co chcecie, a informacji udzielać nie będę - miał mówić w rozmowie z esbekiem.
O nieprzydatności Makowskiego do współpracy mówił też kolejny przesłuchiwany świadek, Andrzej Ch., który w końcu, jako naczelnik Wydziału V, zdecydował o wyrejestrowaniu TW Andrzeja 2. - Nie było to dobre źródło informacji, bardziej by się nadawał na kontakt służbowy, za pomocą którego SB oficjalnie docierało np. do dyrektorów zakładów - mówił. - TW wymagał profesjonalnych działań, to była już najwyższa kategoria współpracujących z SB. Przed TW stawiano duże wymogi, konkretne zadania, z których rozliczał go oficer prowadzący (…). Decydującą przesłanką o wyrejestrowaniu agenta była jego niechęć do współpracy - dodał Andrzej Ch. Świadek zaprzeczył też słowom Stefana P. Według niego, instrukcja wyraźnie mówiła, żeby do zobowiązania dołączać zapis: zobowiązuję się do współpracy ze służbą bezpieczeństwa, przybieram pseudonim, będę realizował zadania postawione przez oficera, zobowiązuję się do przekazywania informacji ustnie lub pisemnie. Powinien być też zapis o dobrowolności oraz potwierdzenie przyjęcia tego zobowiązania przez oficera i wskazanie okoliczności, w jakich do tego doszło. A tego w aktach sprawy nie ma. Ch. zaznaczył jednak, że w stanie wojennym były odstępstwa od tej reguły, że zdarzało się rejestrować jako TW nawet tych, którzy o tym nie wiedzieli. Od siebie dodał też jednak, że uważa, iż teczka nie jest pełna, bo do akt Macierewicza miało na początku dostęp bardzo wiele osób spoza służby.
Właściwie wszystkie dzisiejsze zeznania potwierdzały wczorajsze słowa „spowiedzi” Makowskiego. Przypomnijmy, starosta mówił m.in. - Opowiadałem im np. o tym, że w zakładzie brakuje przysłowiowego „sznurka do snopowiązałek”. Gdy starali się mnie pytać o działalność związkową, kłamałem, że moi koledzy nie działają już w „Solidarności”. Pożytku ze mnie ci smutni panowie żadnego nie mieli... Pewnie z powodu potwierdzenia tych słów przez świadków, podczas dzisiejszej rozprawy na twarzy starosty pojawił się uśmiech, którego wczoraj nie było…
15 i 16 marca kolejne rozprawy. Obrona powołała czterech świadków: Macieja Krokowskiego, Roberta Kłaka, Jerzego Łataka i Ludwika Pawłowskiego.
Piotr Dobosz
źródło: Podhale24.pl
Więcej na temat
komentarze
reklama