Trwa "Redyk Karpacki – Transhumance". Bacowie z owcami przemierzają Bieszczady (zdjęcia)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Redyk Karpacki 2013, który wędruje dawnym szlakiem wołoskim z Rumunii, przez Ukrainę, Polskę do Czech, od kilku dni jest na terenie Polski.

Przedsięwzięcie, które potrwa do 14 września ma charakter międzynarodowy, obejmuje wędrówkę pasterzy z owcami tzw. Łukiem Karpat. W dniach od 6 do 11 sierpnia br. Redyk Karpacki będzie przechodził przez Podhale. 9 sierpnia wieczorem na Równi Krupowej w Zakopanem odbędzie się spotkanie pasterskie – „Posiady na Polanie”.

- Uczestnicy projektu byli już w Ustrzykach Górnych, gdzie witał wędrujących dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego Leopold Bekier. Mszę św. odprawiał ks. proboszcz Marek Typrowicz. Na polanie pod Wolosatem było ok. 500 osob. Na instrumentach pasterskich na polanie i w drodze na Wetlinke grał Mateusz "Józef" Sowa z Woli Sękowej koło Sanoka. Redyk będzie dziś w Wetlince, potem idziemy dalej w stronę Cisnej i Komańczy - informuje Adam Kitkowski, towarzyszący redykowi.
------

Relacja Adama Kitkowskiego:

Redyk idzie przez Bieszczady - gościnni ludzie, zielone połoniny

Są na świecie miejsca, do których wraca się chętnie. Ja chciałbym kiedyś wrócić w Bieszczady i przemierzać zielone połoniny.

Redyk Karpacki 2013 rozpoczął wędrówkę po polskiej ziemi. 1 lipca pasterze rozgościli się pod wioską Wołosate, która znajduje się u zbiegu granic – Polski, Ukrainy i Słowacji. Ostatniego czerwca docieramy ze starostą tatrzańskim, Andrzejem Gąsienicą-Makowskim do Ustrzyk Górnych. Wita nas rzęsista ulewa, ale burza wkrótce przechodzi. Po zakwaterowaniu wybieramy się przywitać z pasterzami pod Wołosate. Mam w pamięci opowieść bacy tatrzańskiego z Doliny Chochołowskiej – Ojciec mój Józef Zubek - Biela wypasał na Wołosatem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ja byłem tam z nim kilka razy latem. Mieliśmy swój szałas, ciekawe czy jeszcze stoi ? – mówi Andrzej Zubek – Biela. To był czas „wypędzenia” owiec i pasterzy z Tatr. - Musieliśmy gdzieś przecież wypasać, tych kilka miejsc poza parkiem nie wystarczało dla kilku tysięcy owiec – dodaje smutnym głosem. - Jak będę to się tam obrócę i powiem wam za tydzień jak jest.

W Ustrzykach w dniach 29-30 czerwca b.r. odbywała się konferencja poświęcona pasterstwu, zorganizowana przez Fundację „Karpaty Łączą”. Zaglądamy na wykłady do pensjonatu przy głównej ulicy. Dowiaduję się od lokalnego przewodnika, że w połowie lat osiemdziesiątych wszystkie szałasy pasterskie zlikwidowano. Tę wiadomość mam, niestety!, do przekazania naszemu bacy z Chochołowskiej.

Asfaltowa droga nas „prowadzi”, napis informuje, że do Wołosatego 6 km. Oni gdzieś tutaj są – mówi starosta i rozgląda się po okolicy. A dookoła choć pochmurno, to wspaniała zieleń łagodzi wzrok. I mało domów, w zasadzie tylko wokół kościoła i kilka wypoczynkowych nad potokiem. Będzie to moje pierwsze dłuższe spotkanie z Bieszczadami. Są, tam po lewej stronie - widać owce, ale dorodne, jedna w jedną – wykrzykuję, jakbym zobaczył tęczę na niebie. Podchodzimy bliżej. Witajcie ciobani karpaccy. Wszystkich znam - Wasilie, Kristi, Piotr, Wasyl. Witamy się serdecznie i pytamy o zdrowie. Bine, bine – odpowiadają rumuńscy ciobani. A jednak nie wszystkich – jest jeden nowy pasterz z Ukrainy, ma na imię Piotr. Już wiem, po wyprawie na Wierchowinę, że warto powiedzieć po polsku, a nie po rosyjsku. Huculi tak jak my, nie lubimy „mówić po rusku”. Przywieźliśmy trochę prowiantu i drobne smakołyki. Tu jest prezent imieninowy – zwracam się do Piotra, który wczoraj obchodził święto imienia. Podaję mu duży bukłak z „dobrą zawartością”. Życzę Ci wszystkiego najlepszego i byś przywiódł owce do celu – mówi starosta, prywatnie teść głównego bacy. Kristi odbiera prowiant, multum esc – mówi z uśmiechem.

Idę z pasterzami w świat – będę szedł przez bieszczadzkie połoniny i ciche górskie wioski. To będzie już trzeci kraj, przez który podąża Redyk. Ale zanim ruszymy, o godzinie 10.00 będzie msza święta w kościele św. Anny w Ustrzykach Górnych.

***

Wcześnie rano odwiedzam pasterzy. Dobrze się składa – świeci słońce, owce już „nie śpią”, można zrobić małą sesję zdjęciową. Nadjeżdżają górale tatrzańscy – przed chwilą śpiewali na Wołosatem „na pamiątkę” wypasu ojców i dziadków. Józek Michałek z Beskidu Śląskiego przypomina historię wysiedlenia kilkunastu rodzin o nazwisku Kohut. Tak nazywa się „główny” baca Redyku. Śpiew nie milknie i tu, dwóch górali występuje w widowisku słowno-muzycznym „Jan Paweł II na Podhalu” i słychać ich najwyraźniej. Rozchodzimy się na śniadanie, jest dopiero 7.30.
Przez kościołem św. Anny w Ustrzykach Górnych zbierają się ludzie. Piękna polska mieszanka regionów – parafianie, przewodnicy beskidzcy, górale tatrzańscy, Łemkowie, górale śląscy i turyści, czyli „cepry” z różnych stron Polski. Obecni byli również pracownicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego z dyrektorem Leopoldem Bekierem. Mszę świętą odprawił ks. Marek Typrowicz, który urodził się w Bieszczadach. W homilii powiedział, że zarówno Jan Paweł II jak i obecny papież Franciszek mówią o pasterzowaniu w drodze. Nasze życie jest „drogą pasterską” – wielką, wspaniałą , ale też trudną, mozolna i pełną niebezpieczeństw. Wielcy ludzie chodzą po górach, bo góry odmieniają człowieka – dodał kapłan. Po mszy świętej głos zabrał starosta tatrzański – Andrzej Gąsienica-Makowski, który podkreślił wagę tego przejścia ludzi do ludzi przez piękne góry Karpaty. Natomiast proboszcz wspomniał o pobytach Karola Wojtyły w Bieszczadach.

Idziemy w „orszaku” paradnym na polanę, by poświęcić owce. Ksiądz Marek odmawia modlitwę, a następnie święci owce. Na polanę przybyło ok. 500 osób. Niektórzy przyjechali konno lub bryczką. Wszyscy chętni do pozowania w strojach góralskich lub turystycznych. Nawet maskotka owcy jest „na planie”. Ruszamy w świat, a dokładnie do miejscowości Wetlinka Górna, która leży na terenie parku. Zgodnie z zasadą :redyk idzie szeroko, zajęliśmy oba pasy ruchu. Mamy do pokonania odcinek dwudziestu kilku kilometrów. Pogoda dopisuje, nastroje też, owce idę żywo, odpoczęły i chcą maszerować do celu!!! Mijamy po drodze domy, karczmy, samochody. Szosa „podnosi się” i nie widać końca. Dochodzimy do punktu, w którym szlak asfaltowy zamieniamy na ścieżkę górską – idziemy dawnym „szlakiem końskim”. Ten szlak wykorzystywali Węgrzy, wożąc konno wino, sukno i dokumenty królewskie. Wyprzedzamy Redyk i jedziemy przygotować obozowisko na campingu w Wetlinie. Cały czas idzie z nami przewodnik. Ależ wspaniałe połoniny przed nami i za nami. My też jeszcze dzisiaj wrócimy na szlak pasterski. Słońce przypieka nieźle, można się przy okazji opalić. Wasyl, choć z nas wszystkich najstarszy, „kurzy” ukraińskie papierosy i idzie cały czas pieszo ( poświęcę mu więcej miejsca w kolejnych opowieściach). Przez cały czas jesteśmy atrakcją turystyczną, a nie kulturową. Trzeba to koniecznie zmienić – rozdajemy ulotki informacyjne. To jest jedno z głównych zadań Redyku Karpackiego 2013. A może i Wy macie takie samo wyobrażenie?

Adam Kitkowski
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama