Mężczyźni na mechanicznych rumakach (zdjęcia)
Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00
Nowy Targ był miejscem rozgrywania dziewiątej i dziesiątej eliminacji mistrzostw Polski w ramach 68. Rajdu Tatrzańskiego oraz trzeciej i czwartej rundy Pucharu MACEC w motocyklowym trialu. Pogoda – wspaniała, las, górskie wniesienia, potoki, piękne widoki. Trudno wyobrazić sobie dysonans spowodowany wdarciem się „brutalnego” sportu motocyklowego w ten układ spokoju.
Okazuje się, że nie ma sobie czego wyobrażać. Nie ma po prostu takiego dysonansu. Sprzęt używany w trialu z natury tej dyscypliny jest cichy, spokojny, nie wadzi nikomu. Dodatkowe rygorystyczne przepisy wykluczają jego uciążliwość dla otoczenia. Z punktu widzenia obserwatora zawodów jest to obcowanie zarówno z przyrodą jak i ze sportem. Nic z wariackiego gnania do przodu w huku i cieniu techniki. Widz idzie na piękny, zdrowy spacer w góry i wybiera sobie miejsce, z którego obserwuje fantastyczną wręcz ekwilibrystykę zawodnika. Motocykl jest jedynie podstawą wykazania większych lub mniejszych jego umiejętności, nie decyduje o przewadze nad innymi. Taka jest natura trialu.Bazę zawodów umieszczono przy Długiej Polanie. Było kolorowo, wyczuwało się wspaniałą, miłą atmosferę. Prezes AMK Gorce Nowy Targ, Mieczysław Batkiewicz pełen zapału. Przedstawia zawodników, nieraz w humorystyczny sposób, którzy wyruszają na trasę. To prawdziwa encyklopedia trialu. Pewnie dlatego wszystko było wspaniale zorganizowane. Zmagania sportowe połączone z paradą motocyklistów ulicami miasta i koncertem country, który prowadził Korneliusz Pacuda.
Spacerowe motocykle
Rajd zaczyna się od odbioru technicznego motocykli. Sędziowie spisują numery ramy i pojemność skokową silnika. Bada się sprawność motocykla. Kiedyś jeszcze badało się hałaśliwość, ale obecnie motocykle są niehałaśliwe. Włączony silnik ledwie słychać z odległości 10 metrów. Sprawdza się posiadanie szybkościomierza i światełka stop. Kask też musi spełniać wymagania regulaminowe. Przede wszystkim sprawdza się rejestrację i prawo jazdy jeźdźca.
- Trialowe motocykle nie mają ograniczonej pojemności skokowej. Seniorzy ścigają się na 250- 300 ccm, a młodzież na 80 - 125– wyjawia były mistrz Polski, obecnie „krasnoludek”, Przemysław Kaczmarczyk. – Taki motocykl różni się od drogowych. Mój model Sherco waży ok. 70 kg. Chłodzony jest cieczą. Posiada wentylator i termostat. Hydrauliczne, tarczowe hamulce, niektóre części z tytanu, bardzo drogie. Jest skoczny, miękki, na przeszkodach mocno tłumi uderzenia podczas wyskoków czy zeskoków. Opony miękkie, na niskim ciśnieniu. Z tyłu 0,28 – 03, z przodu 0,38 -0,4. Z tyłu opona jest bezdętkowa, nie ma dziur w feldze. Nyple odkręcane na szprychach. Kierownica aluminiowa, rama i łańcuch tylko metalowy. Ponadto są części z karbonu i plastiku. Szczelny filtr powietrza dostosowany do jazdy w błocie i kurzu, a więc motocykl o dłuższej wytrzymałości. Moc silnika 20 KM, ale nie ona jest najważniejsza, lecz wysoki moment obrotowy i jego elastyczność. Cechą charakterystyczną jest brak siodełka. W tym miejscu znajduje się pojemnik na paliwo ok. 2,8 – 3 litra i środek ciężkości przesunięty do tyłu. Dlatego łatwo jest skakać na tylnym kole. Posiada pięć biegów, na ostatnim można osiągać prędkości do 100 km/h. Trzy wykorzystuje się na odcinkach i na nich motocykl jest bardzo wolny, jak samochód terenowy. Dwa kolejne biegi służą do dojazdu do odcinków. Silnik ma jeden kanał wylotowy zakończony tłumikiem. - No to ile kosztuje taki motocykl? – pytam Przemka. – 5 tysięcy euro – pada podpowiedź.
Leśne labirynty
Wyruszamy na trasę. Zawodnicy mają do pokonania w 5 godzin (limit czasu) trzy pętle, ale na pierwszą 2,5 godziny. Na każdej usytuowanych jest dziesięć odcinków jazdy obserwowanej, na której za podpórki zbiera się punkty karne. Dziewięć w terenie, w lesie, w potokach, po kamieniach, korzeniach i tylko ostatni wytyczny w bazie rajdu, na padoku. Najciekawsza, z punktu obserwatora, była trzecia i czwarta sekcja. Zawodnicy musieli wąwozem, po kamieniach i wodzie pruć do góry, a po drodze dwa razy zboczyć z trasy i wyskoczyć za drzewa, omijać je i piąć się w górę. Kolejne sekcje bardzo podobne do siebie. Labirynty między drzewami, pniami drzew, a za każdym razem wyjazd i zjazd w potok, skoki na korzenie. Na siódmym odcinku dodatkową atrakcją był próg wodny. Widowiskowa była ostatnia sekcja. Jeźdźcy musieli przeskakiwać dwa samochody, wyskoczyć na przyczepę ciężarówki, na której była potężna opona. Ją też trzeba było sforsować. Najlepsi musieli popisywać się iście cyrkowymi umiejętnościami, aby wjechać motocyklem tam, gdzie nawet ludzką stopą trudno się dostać. Zwłaszcza, gdy w sprawę wmiesza się natura. Zwłaszcza, że upał nie ułatwiał zadania zawodnikom. W kombinezonach i kaskach temperatura się potęgowała. Niektórzy zawodnicy mieli problemy z sforsowaniem przeszkód. Można było zaobserwować przypadki, gdy jeździec i maszyna stawały dęba i staczały się bezwładnie ze skarpy.
Svoboda i podhalańskie „wilczki”
Rajd zdecydowanie pod dyktando Jiři Svobody. Czech jeżdżący w barwach wrocławskiej Sparty imponował techniką jazdy. Bez zbędnych ustawień motocykla, stójek kilkusekundowych, które wytrącają z rytmu i zabierają siły. Jak mijał na odcinku jedną przeszkodę, to od razu motocykl miał tak ustawiony, że mógł swobodnie forsować kolejną z przeszkód. Płynna jazda, ładne skoki. – Widać jego duże doświadczenie – komentowali fachowcy.
W sobotę o jego triumfie zadecydowała pierwsza pętla. Przywiózł z niej tylko dwa punkty karne. Gabriel Marcinów, który niedawno objechał go na rundach w Ochotnicy, tym razem rozpoczął od 14 podpórek. Tyle samo na koncie miał Michał Łukaszczyk. Gabryś, który po Ochotnicy chorował, z każdą pętlą się rozkręcał. Ostatnią przejechał już na dwie „nogi”, ale to nie wystarczyło do pokonania Czecha jeżdżącego w barwach wrocławskiej Sparty.
Nazajutrz Czech pojechał jeszcze lepiej, zaczął od zera, na drugiej pętli miał dwie „nogi”, a trzecią ponownie pokonał bezbłędnie. Gabryś zawalił trzecią pętlę, na której złapał dwie „piątki” i dorzucił jeszcze dwie „nogi”.
- W pierwszym dniu zdecydowała pierwsza pętla – twierdzi obrońca mistrzowskiego tytułu, Gabriel Marcinów. – Nie jechało mi się dobrze, wolno się rozkręcałem, bo mało trenowałem po Ochotnicy. Nie czułem motocykla. Na kolejnych okrążeniach już świetnie się bawiłem jazdą, nie męczyła mnie. Dzisiaj było na odwrót. Dwie pierwsze pętle dobre, a trzecia słaba z braku sił. Popełniłem dwa koszmarne błędy, za które dostałem „piątki”. W tak łatwym rajdzie, to ogromna strata, bo nie ma jej gdzie odrobić. Nie można było sobie pozwolić na brak koncentracji, na najmniejszy błąd. Nie lubię „tatrzańskiego”. Oczywiście trialowiec musi być uniwersalny i radzić sobie w każdym terenie, ale tutaj nie czuję się najlepiej. Trudna była szósta sekcja. Przejeżdżałem ją co prawda na zero lub jeden, ale wymagający był duży wyskok. Pozostałe sekcje podobne, śliskie i ruchome kamienie, nie można było ani na chwilę sobie odpuścić.
Podobnie jak w pierwszym dniu na najniższym stopniu stanął Michał Łukaszczyk, który z kolei… - Uwielbiam Rajd Tatrzański – powiedział. – To mój rajd, zawsze się tutaj dobrze czułem. Można rzecz, że jak ryba w wodzie. Wreszcie przełamałem złą passę. Zabrakło do Gabrysia czterech „oczek”, ale uważam, że dobrze mi poszło. Dla mnie trudna była trzecia sekcja, dużo zakrętów i potwornie śliskie kamienie. Trzeba było być mocno skoncentrowanym, by nie popełnić błędu.
Zaczarowany cinquecento
Najmłodszy w stawce najmocniejszej grupy był 16- letni Oskar Kaczmarczyk, który jako jedyny rywalizował na słabszym motocyklu, 125-tce. Jeszcze młodzik świetnie sobie radził z śliskimi i ruchomymi kamieniami, z korzeniami, pułapkami w rwących potokach. Można było jednak dostrzec różnicę w mocy motocykla. Ile ten chłopak musiał się na męczyć, by pokonać trudne przeszkody. Rywale mieli łatwiejsze zadanie, gdyż skakali na „rumakach” 250 – 300 ccm. Najwięcej problemów sprawiła Oskarowi ostania sekcja. W obu rundach przekleństwem dla niego było wyskoczenie na dach cinquecento.
- Trenuję wyższe progi i swobodnie na nie wyskakuję. Nie wiem co się tutaj dzieje. Nie wybijam ciałem. Niemniej z rajdu jestem zadowolony – powiedział Oskar, który w pierwszym dniu przywiózł 48 pkt., w drugim o trzy „oczka” mniej. Dało mu to czwarte i piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. W niedzielę wyprzedził go Jakub Łukaszczyk.
Tekst Stefan Leśniowski, zdjęcia Mateusz Leśniowski
źródło: SportowePodhale.pl
Więcej na temat
komentarze
reklama