Mecz legend hokeja na lodzie w Nowym Targu. Z łezką w oku (duża galeria i film)

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Na nowotarskim lodowisku odżyły wspomnienia. Na tafli pojawił się „kwiat” polskiego hokeja, 24 olimpijczyków. Na ich widok niejednemu pojawiła się łezka w oku. Zapewne pomyślał: „jak ten czas szybko mija”.

Dziś, choć nie tak to odległe czasy - coraz częściej łapiemy się na tym, że zaciera nam się w pamięci to, jak grały tuzy hokeja. Coraz więcej jest młodych kibiców, którzy nazwiska „wielkich” znają wyłącznie ze starych roczników gazet, bądź rozmów starszych kibiców.

- To były czasy – wziął głęboki oddech jeden z kibiców. Rzeczywiście, młodzi mają czego żałować. Niejedno serce starszego kibica mocno zabiło, gdy po raz kolejny zobaczyło w akcji idoli. Zawodników o niebywałym talencie, którzy kibicom przysporzyli mnóstwo radości. Potrafili podjąć rękawicę i walczyć jak równy z równym, z Finlandią, Szwecja, nieraz urywając tym ekipom punkty. Ogrywali RFN, USA i awansowali do światowej elity, by w niej zaleźć za skórę nawet najznakomitszym tuzom światowego hokeja. Na nowotarskiej tafli zobaczyliśmy m.in. zawodników, którzy uczestniczyli w pamiętnych zwycięskich pojedynkach z wielokrotnymi mistrzami świata –ZSRR (6:4) i Czechosłowacją (2:1). Ściskaliśmy mocno kciuki za udane występy w igrzyskach olimpijskich. Osiem razy uczestniczyli w nich biało- czerwoni. Młodzi fani nie mieli jeszcze okazji przeżyć emocji związanych z tą imprezą. Ostatni raz biało -czerwoni uczestniczyli w igrzyskach w Albertville (1992 r.). Zabraknie ich również w Soczi za niespełna trzy miesiące. Miejmy nadzieję, że polski hokej wyjdzie z marazmu i w 2018 roku Polscy hokeiści już wezmą udział w igrzyskach. Na razie pozostały nam wspomnienia.

Pokoleniowa formuła

- Stąd pokoleniowa formuła meczu – wyjaśnia Czesław Borowicz, prezes Nowotarskiego Klubu Olimpijczyka, jeden z inicjatorów meczu wspomnień. Po raz drugi udało mu się zebrać na nowotarskim lodowisku wszystko co najlepsze było w naszym hokeju. Po raz pierwszy do meczu olimpijczyków Podhala z resztą Polski doszło w grudniu 2007 roku.
- To dzisiejsze jest specyficzne – mówi. – Część tych, która wyszła na lód, zapewne nie będzie już w stanie ubrać kolejny raz sprzętu. To musiał być bodziec, by tutaj się zjawili. Wiedziałem, że nie skompletuję trzech piątek i dlatego dokooptowaliśmy juniorów. Chcieliśmy pokazać, że hokej jeszcze nie umarł, że są zawodnicy, którzy mogą w 2022 zagrać w igrzyskach, jeśli będziemy gospodarzem. Wcześniej na to się nie zanosi.

Sędzia czasowy dawał znak do zmiany (grano po minucie). Piątki były skonturowane w ten sposób, by oldboje pokoleniowo wystąpili przeciwko oldbojom, a juniorzy skrzyżowali kije z juniorami. Czesław Borowicz cochował reprezentacji razem z Jerzym Mrukiem. Razem prowadzili drużynę narodową w latach 1980 -82.

Totalne ryzyko

- W Lake Placid byliśmy największą niespodzianką igrzysk, wygrywając z Finlandią - wspomina Czesław Borowicz. – Zwycięstwo zrodziło się na przełomie roku, w okresie przygotowawczym. Rozegraliśmy z Finami dwa spotkania na ich terenie i wysoko przegraliśmy. Po raz pierwszy dostałem kamerę wideo z operatorem i nagrywaliśmy te spotkania. Przed wyjazdem na igrzyska 16 razy analizowaliśmy fragmenty, które zawaliliśmy. Zawodnicy doszli do wniosku, że byli frajerami, że tak dużo bramek stracili. Opracowaliśmy taktykę. Zagraliśmy bardzo agresywnym pressingiem. Na przeciwnika będącego przy krążku szła para. Pierwszy atakował rywala, drugi mu odbierał krążek. Jeśli nie udała się sztuka pierwszemu, to drugi atakował, a trzeci odbierał „gumę”. Zaskoczyliśmy tym Finów. Po pierwszej tercji prowadziliśmy 3:0. Zaryzykowaliśmy totalnie i się opłaciło.

Idealny plaster

Szmer przeszył trybuny, gdy na tafli pojawił się 69- letni Krzysztof Białynicki Birula. Nietuzinkowy zawodnik. Jeden z najlepszych w latach 60-tych, wspaniały technik, spuersnajper. Długi zasięg ramion pozwalał mu na bezpieczne prowadzenie krążka i swobodne rozgrywanie akcji. W lidze zawsze miał plastra. W Podhalu życie uprzykrzali mu – Józef Sięka i Jan Bizub. Trzeba przyznać, że z tej roli świetnie się wywiązywali. Podczas mistrzostw Polski oldbojów w Opolu (1999) miałem okazję przekonać się, że Birula jest również wspaniałym gawędziarzem. Jego historyjki z kadrowych wypraw zarywały kawał nocy. Ale warto było.

- Tadek Kacik został desygnowany do uprzykrzania mi życia. Po 5 minutach prowadziliśmy 2:0. Gdy wchodził do boksu Vorišek mocno go zrugał: „ty sraczu miałeś go pilnować, a ty coś zrobił – opowiada Birula. – Józek Sięka jeździł za mną wszędzie, nawet zza bramką. Nie ustępował mi na krok.

- Wtedy ja przejąłem po Tadku pałeczkę - przypomina Józef Sięka. – Trener uznał, że wywiązałem się z powierzonego zadania i zostałem już na stałe plastrem Krzyśka. Jak graliśmy z ŁKS i widział mnie, to się zniechęcał. Był bardzo wrażliwy. Miał jednak warunki i predyspozycje, żeby depnąć.

- Krzysiek był skutecznie neutralizowany przez Józka i po kilku meczach, gdy nie zdobył bramki, widząc Józka, by zrezygnowany. Mówił do Józka: Ja nie gram, ale ty też”. Józek był idealnym plastrem – przytakuje Czesław Borowicz.

Nie ważne jak się zaczyna

Swoje atuty zaprezentował duet Andrzej Zabawa. „Dżamesowi” wszyscy zazdrościli wspaniałej jazdy, z długimi pociągnięciami. Mówiono o nim „poeta lodowych tafli”. Wzbudzał powszechny szacunek. Posiadał wszystkie przymioty właściwe hokeiście znakomitemu. U boku w kadrze miał Wieśka Jobczyka, który z powodu kontuzji nie mógł wystąpić.
- Chociaż raz zobaczę jak gra wygląda z boksu – mówił Wiesław Jobczyk. – Kolejny trener. Ilu was tu będzie? – oburzył się Andrzej Zabawa. – Ty nie musisz mieć trenera, sam dajesz sobie radę – odparł Jobczyk, uspakajając tym kolegę.
- Wymiguje się kontuzją, a nie zmieścił się w składzie. Nie trenuje, nie gra – przekonywał coach reprezentacji, Jerzy Mruk. – Za stary jest, a my odmładzamy skład - żartował Mariusz Czerkawski.

Jerzy Mruk nie chciał zdradzić taktyki. – Założenia taktyczne są tajne – mówił. Może dlatego, że z oldbojów dysponował tylko trzema obrońcami. Jego vis a vis Walenty Ziętara nie krył się z taktyką. – Taktyka żagla. Jak wiatr zawieje – odpowiedział.
- Chwała tej widowni, że tak licznie przyszła oglądać „emerytów” – powiedział Andrzej Zabawa, który nie wykorzystał rzutu karnego. – Przecież to nie pierwszy raz w mojej karierze. Ledwie dojechałem do bramki, a wy chcielibyście, bym pokonał „Śliwę” – tłumaczył się „Dżames”.

”Śliwa”, czyli Marek Batkiewicz, strzegł bramki Podhala. Zaczął fatalnie, bo pierwsza jego interwencja polegała na wyjęciu krążka z siatki. – Trzy bramki od słupka. Ciężko wyciągnąć takie strzały – usprawiedliwiał się „Śliwa”.
Potem się zrehabilitował, broniąc m.in. karnego Mariuszowi Czerkawskiemu. – Nie ważne jak się zaczyna, ale jak się kończy – powiedział golkiper Podhala.

Mocniejszy fundament

Przed groźnymi atakami rywali nowotarskiej świątyni strzegł także, sporadycznie - Paweł Łukaszka. Obecnie sprawuje posługę kapłańską. Jest proboszczem parafii Kojszówka – Wieprzec. Dość niespodziewane porzucił hokej, w chwili, gdy polskim bramkarzem zainteresowane były wielkie kluby zawodowe. Był bowiem zaporą dla najlepszych zawodników. Odznaczał się odpornością psychiczną, umiał wspaniale się skoncentrować. Chłopięce sny o grze w Kanadzie były na wyciągnięcie ręki! Mógł zwiedzać świat, żyć wygodnie, odcinać kupony od sławy. Tymczasem wybrał inną drogę, inny fundament, najmocniejszy spośród istniejących – Boga. Podczas prymicji hokeiści z drużyny obdarowali go złotą szarotką z napisem: „Bądź najlepszym obrońcą dzieła Bożego – koledzy z pierwszej drużyn”. To zdarzenie przypominał ksiądz Paweł. Opowiadał też o pierwszych przygodach z hokejem i o tym jak na jeden z treningów zapomniał ubrać… suspensora. Co to oznacza, chyba nie trzeba żadnemu mężczyźnie tłumaczyć.

Super Mario

W najlepszej lidze świata NHL zagrał kolejny gość „uczty” – Mariusz Czerkawski. Na polskich lodowiskach krótko mogliśmy go podziwiać. Jako junior występował już w ekstraklasie w barwach GKS- u Tychy. Szybko się w niej zaaklimatyzował. W drugim sezonie został wicekrólem strzelców (przegrał z Romanem Stebleckim), a w klasyfikacji kanadyjskiej uplasował się na czwartej pozycji. Znakomita technika, umiejętność uwalniania się od przeciwnika, zimna krew pod bramką rywala – to atuty, którymi imponował, a które zawiodły go do Szwecji, a potem za ocean.
- Nie mogło mnie zabraknąć w takim meczu i na takich uroczystościach – mówi „Super Mario”. – Podhale to zasłużony klub, wielka historia, niesamowita tradycja. Zawsze gra tutaj kojarzyła mi się z twardymi facetami, z dobrym hokejem, zaciętymi bojami i spontaniczną publicznością. Tutaj zawsze była świetna atmosfera. Reprezentować Polskę, to wielki zaszczyt. Z drugiej strony możliwość potykania się ze znajomymi twarzami oraz spotkania z wspaniałymi trenerami w boksie. Gęsią skórkę mam, gdy znowu widzę Srokę, Szopińskiego. Zawsze się ciężko z Podhalem grało i to dzisiaj się potwierdziło. Widać charakter wśród zawodników. Cieszę się, że obrano ciekawą formułę meczu. Nasze nadzieje mogły z nami skrzyżować kije.

Olimpijczycy Podhala Nowy Targ – Olimpijska Reprezentacja Polski 4:6 (2:2, 0:3, 2:1) karne 2:2
Bramki: D. Tomasik, M. Tomasik, Jaskierski, Tokarz – Wieloch 2, Czerkawski 2, Matysik, Kuźniecow. Karne: Wronka, Sikora – Fraszko, Zygmunt.

Tekst Stefan Leśniowski, zdj. Michał Adamowski, film Filip Pałgan

źródło: SportowePodhale.pl, Podhale24.pl

Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama