Rozdarte serca

Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00

Z HISTORIĄ W TLE to nasz nowy cykl w, którym specjalnie dla was będziemy prezentować sylwetki niebanalnych postaci , których wydarzenia z historii wpłynęły decydująco na życie. Dziś Walentyna Kamińska. W Małopolsce mieszka z najbliższymi dziewięć lat. Wcześniej ojczyznę znała tylko z opowieści.

Nie ma wojny a są wśród nas ludzie, którzy modlą się każdego dnia aby być razem. Powodem rozłąki nie jest jednak wyjazd na "Zachód" do pracy lecz przeszłość, której nie da się zmienić. Walentyna jeszcze jako mała dziewczynka żyła marzeniem o Polsce. Im bardziej doroślała tym szybciej upewniała się, że zrobi wszystko aby jej dzieci mogły mieszkać w ojczyźnie. Dziewięć lat temu jej marzenie częściowo się spełniło. W Kazachstanie została jeszcze jej ukochana siostra. Na powrót do ojczyzny nie ma na razie szans. Gdy pytam o siostrę, oczy Pani Walentyny Kamińskiej stają się wilgotne. Rozłąka z siostrą boli.

Jak Pani rodzina trafiła do Kazachstanu?

- W 1936 roku z rozkazu Stalina wywieziono moją rodzinę do Kazachstanu. Do tego czasu moi przodkowie mieszkali w okolicach obwodu Chmielnickiego, w polskiej miejscowości Choteń. Na spakowanie mieli dosłownie kilka godzin. Potem w bydlęcych wagonach zawieziono ich do Kazachstanu.

Jak wyglądało to nowe życie?

- Do 1956 roku zesłańcy byli pod ścisłą kontrolą NKWD. Zabraniano im mówić w swoim języku. NKWD chodziło pod domami i nasłuchiwało. Jeżeli ktoś mówił po polsku lub modlił się stosowano wielkie kary. Niewyobrażalne dla przeciętnego Polaka są warunki w jakich mieszkali zesłańcy, a także bardzo dokuczliwy klimat. Już w pierwszych dniach zsyłki nakazano ludziom budować domy, by mogli przeżyć zimę. Budowano chaty ze słomy i gliny. Brak higieny i pokarmu doprowadził do tego, że w pierwszej kolejności umierały małe dzieci i ludzie starsi. Zimy były tak surowe, że po wyjściu do studni po wodę w czasie śnieżyc - ludzie błądzili i zamarzali. Mimo tych ekstremalnych warunków polskie rodziny starały się trzymać razem. W tajemnicy zbierano się na modlitwę i obchodzono święta.

Jak udało się wam przetrwać?

- Polskim rodzinom w dużym stopniu pomogła wiara w Pana Boga. W naszej rodzinie wychowywano nas w tradycji polskiej i wierze katolickiej. Nam jako małym dzieciom wciskano do głowy w szkole ateizm. Ciężko było nam zrozumieć gdzie jest prawda. Często znosiliśmy szyderstwa ze strony kolegów i koleżanek, a nawet czasami od nauczycieli.

Ale jednak udało się Pani dostać do Polski.

- Stowarzyszenie polskie "Polonia Północna" z północnej części Kazachstanu pomogło nam nawiązać kontakty z ojczyzną. Nas i moich rodziców rusyfikowali, a nasze dzieci zaczynali kazachizować. Na początku 1995 roku zostaliśmy zaproszeni do Polski przez biznesmena łódzkiego. Miał na nas czekać dach nad głową i praca. Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że nasz dobroczyńca zmarł. Było jednak za późno aby się wycofać.

Bardzo Państwo zaryzykowali.

- To była determinacja. Skontaktowaliśmy się z przyjaciółmi, oni poznali nas z szefową Związku Repatriantów RP Aleksandrą Ślusarek. Pomogła też jedna z małopolskich gazet. Wybudowaliśmy dom, znaleźliśmy pracę choć początki były bardzo trudne.

Czyli nic do szczęścia nie brakuje!

- Trzeba się cieszyć, że jestem tu w Polsce i, że jestem u siebie ale moim jedynym marzeniem jest aby wszystkie siostry z rodzinami były tu w swoim kraju. Niestety nie jest to takie proste. W Kazachstanie nie jest łatwo dostać zaproszenie i wyjechać. Są bardzo skomplikowane procedury przedłużające bardzo czas starań. Czekam na moją siostrę, która została wdową. Musiała pozbyć się gospodarstwa. Mieszka ze znajomą w jednym pokoju w mieście. Wynajmuje mieszkanie. Ciężko pracuje od rana do wieczora żeby zarobić na życie. Czynimy starania z Panią Aleksandrą, aby wróciła do Polski, ale to się okaże. Każdego dnia myślę o siostrze i bardzo tęsknię.

Dziękuję za rozmowę.
Wysłuchała Anna Mączka
Więcej na temat
komentarze
reklama
reklama