Wspinaczka na motorach (zdjęcia)
Czwartek, 1 stycznia 1970 01:00
Z punktu widzenia obserwatora 69 Rajdu Tatrzańskiego, to było obcowanie z przyrodą i sportem. Widz poszedł na piękny, zdrowy spacer w góry i wybierał sobie miejsce, z którego obserwował fantastyczną wręcz ekwilibrystyczną jazdę zawodników.
Jedni wybrali się pieszo z całymi rodzinami, inni na rowerze, a był taki, który zawitał na… koniu. Byli też tacy, którzy wykorzystali okazję do oglądania cyrkowych popisów i… grzybobrania.Większość jednak siedziała i gapiła się w zawodników. Ci, którzy nie znali specyfiki trialu mieli do niektórych zawodników pretensje, że skracają sobie trasę. Tymczasem każda grupa, od stopnia umiejętności, pokonywała różne trasy oznaczone strzałkami zielonymi, bądź niebieskimi i czerwonymi. Widz miał okazję z bliska poczuć spaliny, warkot motocykla, zobaczyć jak jeździec pokonuje prawie pionowe podjazdy, korzenie, skacze z kamienia na kamień, wyskakuje na pniaki drzew, zmaga się z rwącym potokiem i ruchomymi w nim kamieniami. Mógł podziwiać pędzącego w górę wąwozem, gdzie trudno było się na nogach utrzymać. A wszystko to musieli jeźdźcy pokonać bez podpórki. Nie wszyscy wyjeżdżali. Nawet najlepsi na trudnych technicznie odcinkach nie uniknęli punktów karny, za tzw. „nogi”.
Piekielne warunki, piekielnie trudnej konkurencji. Były miejsca, że zawodnikom motocykle stawały „dęba”, przewracały się, ześlizgiwały się po mokrych zboczach. Wtedy do akcji wkraczały „krasnoludki”, by złapać nieszczęśliwca, by ten nie potłukł się, by spadający motocykl nie zrobił jeźdźcowi krzywdy lub mógł bezpiecznie sprowadzić maszynę w dół.
W tej dyscyplinie sportu nie odległościami mierzy się trudność. Odcinki jazdy obserwowanej mają zaledwie kilkanaście metrów, ale potrafią załamać nawet najtwardszych. Motocykl jest jedynie podstawą wykazania większych lub mniejszych jego umiejętności, nie decyduje o przewadze nad innymi. Taka jest natura trialu.
Widz szybko się zorientował, kto w tej branży jest najlepszy i tabuny ludzi za tuzami ciągnęły z sekcji na sekcję. Tym razem frekwencja w rajdzie była bardzo kiepściutka. Dawno tak małej liczy startujących nie było. W grupie najmocniejszej wystartowało tylko trzech jeźdźców – Gabriel Marcinów oraz bracia Michał i Kuba Łukaszczykowie. Wszyscy się zastanawiali, czy bracia zrewanżują się Gabrysiowie za wczorajszą porażkę. Michał po dwóch okrążeniach był z nim na remis. O wszystkich zadecydowała ostatnia pętla, w niej aktualny wicemistrz kraju znowu okazał się lepszy.
- Kurcze mało nas stratowało – krzywi się triumfator „tatrzańskiego”. – Liczyłem, że pojawi się Litwin, bo obiecywał, ale widocznie w ostatniej chwili coś mu wypadło. Zadowolony jestem z rajdu, chociaż parę błędów się przytrafiło. W pierwszym dniu spóźniłem się 3 minuty na metę pierwszej pętli i dodano mi punkty karne. Jechaliśmy w trójkę, ja miałem źle skalibrowany zegarek. Byłem przekonany, że jeszcze mam 8 minut do regulaminowego zakończenia pętli. Pomyliłem się, było po czasie. Rajd nie był złożony z elementów, które weryfikowałyby umiejętności trialowca. Odcinki były w terenie, trzeba było bardzo uważać na każdy kamyczek, korzeń. Przed Szklarską Porębą czekają mnie dwa starty w mistrzostwach Czech.
Tekst i zdj. Stefan Leśniowski
źródło: SportowePodhale
Więcej na temat
komentarze
reklama